Kliknij


środa, 5 października 2016

Książki dr Ewy Kurek, które prostują polskie kręgosłupy

Dawno nie pisałam żadnego posta. Powodów nie podaję, bo jest ich trochę. Ale w międzyczasie trafiłam na kilka książek dr Ewy Kurek, historyka dziejów Żydów i Polaków, której badania i odkrycia powinny być znane szerszej liczbie Polaków, których od dawna ćwiczy się w pochylaniu karków i przepraszania wszystkich za wszystko. Dzięki książkom i spotkaniach autorskich, na które trafiłam w necie wyprostował mi się mój kręgosłup a chodzenie z podniesioną twarzą szalenie poprawia zdrowie - zwłaszcza, kiedy człowiek uczył się całe życie, że Polacy i Niemcy to narody odpowiedzialne za holokaust.
Niestety nie umiem tak pięknie tłumaczyć i opowiadać, nie umiem skakać po datach i kartach historii jak dr. Kurek, pokuszę się o krótkie streszczenie tej terapii, której doznałam, mając nadzieję, że temat niektórych z Was zainteresuje na tyle, że sami sięgniecie po książki.

1. Skąd wzięli się w Polsce Żydzi.
Żydów do Polski sprowadził Kazimierz Wielki. Według badań dr. Ewy Kurek winni tego sprowadzenia są Cystersi, którzy przynieśli nam trójpolówkę. Nasza ziemia była zawsze żyzna i płodna, więc Polska od chwili wprowadzenia tego sposobu uprawy ziemi tonęła w zbożu. W tym samym czasie cała Europa Zachodnia cierpiała fale głodu ( w Anglii fale głodu pojawiały się 95 razy w ciągu 500 lat, czyli co 5 lat w Anglii ludzie umierali z głodu). Polska miała jedzenia pod dostatkiem, ale nie było nikogo, kto by mógł sprzedać nadwyżki jedzenia głodnym narodom Europy Zachodniej. Było to spowodowane tym, że w Polsce istniały 4 stany: król, który rządził, rycerstwo (a później szlachta), którzy walczyli, kler, który miał się modlić i chłopi, którzy mieli uprawiać ziemię i hodować bydło. Każdy szlachcic w chwili gdy chciał zająć się handlem tracił tytuł szlachecki. I z tego to powodu Kazimierz Wielki sprowadził do Polski Żydów, którzy mieli się zająć handlem. Polacy uznali, iż z powodu problemów z dogadywaniem się z Żydami najprostszym rozwiązaniem będzie, kiedy kwestie podatków od handlu będą załatwiane tak, iż to sami Żydzi będą się zajmować podatkami między sobą i raz w roku zasilą królewski skarbiec. Polacy nie wzięli pod uwagę tego, że żydowski fiskalizm jest zupełnie inny niż nasz. Stąd też wśród Żydów powstała niewielka grupa obrzydliwie bogatych ludzi (kahały), którzy mieli władzę nad pozostałą ludnością żydowską i ogromna rzesza biednych krawców, szewców itp, którzy płacić musieli swoim pobratymcom duże podatki. Polacy dostrzegli ten problem dopiero na kilka lat przed 1 rozbiorem Polski.

2. Żydzi w czasie zaborów.
W chwili wejścia do Polski władz Austro-Węgier i Rosji Żydom było obojętne, kto jest gospodarzem ziem. Uznawali, że jest to sprawa Polaków i oni nie zamierzają się w nic mieszać. Wręcz przeciwnie - uznając, że bliżej im do kultury Austrii niż Polski Żydzi na powitanie okupantów robili bramy tryumfalne i wylewnie witali przybyszów. Zajmowali się nadal robieniem pieniędzy i los Polski jako państwa całkowicie był im obojętny. Stąd też zdecydowana większość Żydów nie wsparła Polaków w walkach z okupantem, nie brała udziału w powstaniach. 

3. Odzyskanie niepodległości.
Tuż przed odzyskaniem niepodległości w 1918r. Żydzi zastanawiali się, jaka będzie ich pozycja w chwili, kiedy na mapy świata wróci Polska jako niepodległe Państwo. Niemal natychmiast po odzyskaniu przez Polaków niepodległości zażądali od Polaków autonomii żydowskiej na terenie Rzeczpospolitej, tj połowy Polski na zasadach takich, że każde miasto będzie należało w połowie do Żydów. Polacy kategorycznie odmówili im, twierdząc, że Polska jest jedna i nie będzie żadnego dzielenia się, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę brak pomocy ze strony Żydów w kwestii walki i pomocy w uzyskaniu tej niepodległości.  Od tego momentu rozgoryczeni Żydzi zaczęli szerzyć o Polakach złą opinię.

4. II Wojna Światowa i autonomie żydowskie w polskich miastach.
Kiedy rozpoczęła się II WŚ Żydzi wymyślili sobie, że skoro z Polakami nie dało się dogadać w kwestii autonomii to będą dogadywać się z Niemcami. Doskonale wiedzieli, że Niemcy długo miejsca w Polsce nie zagrzeją a kiedy wojna się skończy to autonomie w polskich miastach będą faktem dokonanym, z którym Polacy będą musieli się jakoś pogodzić. Uzyskali od Niemców zgodę na utworzenie takich autonomii, z tym, że Niemcy nie wyrazili zgody na powstanie 208 autonomii i oświadczyli, że wystarczy kilka takich autonomii w większych miastach. Żydzi wyrazili zgodę, po czym zaczął się czas spędzania społeczności żydowskich do miast. Za własne pieniądze Żydzi kupowali cegły i otaczali się murem. Senator Adam Czerniakow w swoich pamiętnikach podaje wyraźnie i otwartym tekstem w swoich pamiętnikach, co wykazała dr. Kurek że "od 23 września 1939 roku prezes Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie, potem przewodniczący warszawskiego Judenratu i burmistrz autonomii warszawskich Żydów, zwanej potocznie warszawskim gettem, który przyjął od Niemców tytuł Verwaltung des Jüdischen Wohnbesitzes, czyli zarządcy żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej".

5. Co się działo w gettach.
Mówi się, że w gettcie Żydzi głodowali, ale nikt do tej pory nie mówił dlaczego. Otóż w gettcie znów dał o sobie znać żydowski fiskalizm. Judenraty nałożyły na mieszkańców autonomii podatek od kromek chleba. Znów rządziła garstka bogatych Żydów a ogromna większość biednych Żydów głodowała i umierała. Przez pierwsze 2 lata wojny w gettach istniało normalne życie, gdyż znów Żydzi, otoczeni murem uznawali, że wojna to sprawa Polaków, a oni, Żydzi za murami getta mogą żyć spokojnie i doczekać do końca wojny. Działały restauracje, teatry, tańczono i śpiewano, kiedy dokładnie w tym samym czasie, poza murami getta Niemcy mordowali Polaków. Dopiero 2 lata po wybuchu wojny Niemcy zaczęli masowo wywozić Żydów do obozów zagłady.

6.  Kto ma żyć a kto umrzeć.
Dr. Ewa Kurek opisuje w swoich książkach sprawy, o których Żydzi nie mówią gojom. Odkryła ona, że winnymi za zagładę Żydów są sami Żydzi, którzy w czasie wojny kierowali się dwoma prawami.
Jedno z nich mówi o tym, że w chwili zagrożenia społeczność żydowska ma prawo poświęcić część swoich ludzi aby ocalić innych.  Coś, co nigdy nie mieściło się w głowach Europejczyków, którzy zawsze stawali murem za sobą i w chwili zagrożenia najpierw walczyli mężczyźni, w chwili gdyby brakło mężczyzn ich miejsce na placu boju zajmowały kobiety, potem starcy i dopiero kiedy dobito by starców wróg mógł sięgnąć po dzieci. Niestety tej logiki nie ma wśród Żydów. Aby uchronić część swojego społeczeństwa Żydzi najpierw poświęcają swoje dzieci (bo dzieci najłatwiej jest odtworzyć), potem kobiety, starców itd. Nie kierują się względami przyszłościowymi, by w postaci dzieci przetrwał naród. W warszawskim gettcie zastanawiano się w Judenracie jakich artystów ocalić, jakich malarzy itp. O tym kto ma żyć a kto umrzeć decydował Judenrat, który sam wskazywał tych, którzy mają trafić do obozów śmierci.
Drugie żydowskie prawo, którym kierują się Żydzi to prawo Kiddush ha-Shem, które mówi, że w chwili zagrożenia życia Żyd ma jedyny obowiązek - ratować życie własne, nawet jeśli będzie to kosztem życia innych, bez względu na to, czy będzie to matka, ojciec, brat, Żyd, goj itd. Jak opowiadała na jednym ze spotkań autorskich dr. Ewa Kurek - Żydzi zarzucają nam, że za mało Polaków ratowało Żydów, kompletnie zresztą niesłusznie, bo gdyby Żyd miał ratować Polaka, to żaden Polak by nie przeżył.  Podkreśla jednocześnie, że Żydzi powinni zamilknąć na ten temat raz na zawsze, bo jeśli mamy oceniać kogokolwiek to jedną miarką - jeśli według praw europejskich to pod sąd powinni trafić wszyscy ci z Judenratów, policji żydowkich i pogotowia, którzy posłali na śmierć swoich braci, jeśli według żydowskiego prawa Kiddush ha-Shem to żaden Polak nie miał obowiązku i prawa ratować Żydów.

7. Kwestie odszkodowań powojennych.
Dr. Kurek bardzo obrazowo objaśniła, że wszelkie roszczenia Żydów wobec Polaków powinny mieć dopiero miejsce, kiedy odszkodowania wypłacą nam Niemcy i Rosja, wtedy 1/10 część odzyskanych odszkodowań należna będzie Żydowm (wg podawanych statystyk przed II WŚ w Polsce Żydzi stanowili 1/10 społeczeństwa. Dopóki takie odszkodowanie nie będą wypłacone Polakom to Żydzi nie mają nawet o czym mówić.
Od siebie dodam, że to w ogóle inna bajka, bo ewentualni beneficjenci takich odszkodowań poszli kominami do Boga, a ci, którzy o odszkodowaniach mówią to amerykańscy Żydzi, którzy palcem nie kiwnęli by pomóc swoim braciom w Europie uzasadniając to tym, że jeśli do USA przyjedzie tylu Żydów, to w Stanach wzrośnie antysemityzm.

To co zamieściłam w dzisiejszym poście to jedynie telegraficzny skrót. Naprawdę polecam wszystkim sięgnięcie po książki dr. Ewy Kurek. To naprawdę dobrze robi na puder. Przestawia historię taką jaka była, a nie taka, jakiej nas uczą od lat wychowując nas w poczuciu wstydu. Nie mamy powodów do wstydu. Warto też podkreślić, że dr. Ewa Kurek swoje badania opiera na źródłach żydowskich, aby nikt nie mógł zarzucić jej kłamstw (musiał by wtedy przyznać, że źródła żydowskie, na których opierają się badania dr. Kurek są kłamliwe). 
I na koniec - ode mnie ... jeśli dzisiaj ktoś będzie próbował wzbudzać we mnie wstyd i wciskać ciemnotę na temat niemieckich gett w Polsce, na temat Polaków mordujących Żydów będzie miał ciężko. Bo wiedza, jaką odkryła dr. Ewa Kurek pozwala odepchnąć wszelkie kłamstwa i zarzuty z podniesioną głową, otwartą przyłbicą i wyprostowanym kręgosłupem.
Pani Ewo, serdecznie dziękuję.

czwartek, 28 lipca 2016

Terroryści... Francja, Niemcy, Belgia a Polska - kilka słów refleksji.

Od pewnego czasu z pasków stacji telewizyjnych nie znikają informacje o atakach szaleńców, terrorystów, dżihadystów itp. A ostatnio jeden z wojujących islamistów poderżnął gardło w kościele 86-letniemu księdzu. Politycy krajów uspokajają społeczeństwo, że to są skrajne przypadki i że w ogóle nie ma się czym przejmować, bo szaleńcy są wszędzie.

Na początek kilka definicji, moim zdaniem szalenie trafnych a pozwalających rozróżnić i uporządkować relacje. Niestety większość reporterów i dziennikarzy nie potrafi rozróżnić islamisty od Muzułmanina, często używa różnych pojęć zastępczo stawiając między tymi definicjami znak równości.

Muzułmanin - człowiek, który wyznaje religię Islamu. Jego obowiązkiem jest pilnować tego, aby modlić się do Allaha i samemu przestrzegać praw wynikających z Koranu.
Islamista -  człowiek, który bardziej pilnuje, aby inni wierzyli w jego Boga i przestrzegali obowiązków z tego wynikających.

Czy dostrzegacie różnicę?

Są używane jeszcze inne pojęcia:
Mahometanin - pojęcie bzdurne i mijające się z prawdą, gdyż wyznawcy Islamu wierzą w Boga a nie w Mahometa, który był prorokiem. 
Dżihadysta - wojujący Muzułmanin - Dżihad oznacza poniekąd poświęcenie. Niektórzy islamiści (patrz wyżej) wierzą, że poświęcenie swojej osoby dla Allaha to największa ofiara, która będzie doceniona przez Boga.

No dobrze, a skąd wzięli się w Europie terroryści, którzy w imię Allaha zabijają niewiernych? 

Znajduję 4 przyczyny, być może Wy znajdziecie jeszcze inne.

1 przyczyna - Pchanie palców przez kraje demokratyczne w sprawy innych krajów.

Zauważcie, że wszędzie tam, gdzie dzieje się wojna swoje brudne łapska wsadzają Stany Zjednoczone i wojska krajów sprzymierzonych w NATO. Niech przykładem będzie wejście z pomocą USA do Afganistanu, który walczył ze Związkiem Sowieckim. Po wojnie USA próbowały wcisnąć na siłę prawa działające w krajach chrześcijańskich i demokratycznych. To w wyniku pomocy USA pojawili się Talibowie. Po ataku na WTC do winy przyznała się Al Kaida. Pytanie - skoro tropiono Bin Ladena, to skąd nagle w tym wszystkim nagonka na Saddama Husaina? Owszem, to nie był kryształowy człowiek, ale co Stanom Zjednoczonym do tego kto i w jaki sposób rządzi w suwerennym, niepodległym Państwie? Przykłady można mnożyć ale nigdy nie chodziło Stanom o wprowadzanie na siłę demokracji w krajach islamskich a jedynie o to, by rządzący w nich ludzie sprzyjali USA. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że o pieniądze. Albo - jak w tym wypadku - o dojście do złóż ropy. 
Rozwiązanie problemu - niech Stany Zjednoczone opuszczą w trybie natychmiastowym wszystkie kraje, w których rozlokowali swoje bazy wojskowe iniech przestaną grać rolę światowego policjanta.

2 przyczyna - szerzenie nienawiści wśród Muzułmanów w krajach europejskich.

Bywa zazwyczaj tak: jakieś miasto czy miasteczko w kraju muzułmańskim, w meczecie imam podjudza ludzi do podjęcia świętej wojny. Ludzie w miasteczku słyszą coś, co kłóci się z ich wiarą i dają imamowi do zrozumienia, że jego przekaz nie jest przyjmowany do wiadomości. Co w tym wypadku? Imam zgłasza się do jednego z krajów europejskich o azyl polityczny. Kraj go przyjmuje. Imam trafia na grunt chłonny jego kazań. Tłumy sfrustrowanych muzułmanów, którzy czują się w Europie obywatelami gorszej kategorii zaczyna przyjmować słowa imama za prawdę jedyną i fala nienawiści do chrześcijan pogłębia się z miesiąca na miesiąc.
Rozwiązanie problemu - sprawdzić z jakiego powodu politycznego imam prosił o azyl polityczny i jeśli za jego nauką stoi szerzenie nienawiści i nawoływanie do niszczenia chrześcijan - wywalić na zbity pysk, wsadzić w pierwszy lepszy ponton i na Antarktydę, bo tylko tam taki człowiek nie znajdzie słuchaczy.

3 przyczyna - traktowanie Muzułmanów jako osób gorszej kategorii.

Można budować różne obozy przejściowe i oferować najgorszą pracę tylko pytanie - dlaczego? Skoro zaprasza się Muzułmanów do swojego kraju, to niech czują się jak obywatele tego kraju z prawami takimi samymi jak pozostali. Jeśli nie to po co ich w ogóle zapraszać? Być może pierwsze pokolenie, które przybyło do Francji czy Niemiec zgadzało się na upokorzenia ("Ok, jestem obcy, nie znam języka, nie zrobię tu kariery"), ale już dzieci czy wnuki czują, że są Francuzami czy Niemcami (tak samo jak dzieci Polaków, którzy wyemigrowali do Anglii czują się Anglikami). I nagle okazuje się, że owszem, są - mają dowody osobiste wydane przez kraj, w którym mieszkają, ale nadal są traktowani jako ciało obce. Brak akceptacji społeczeństwa wobec tych ludzi sprawia, że ci ludzie nie asymilują się, nie utożsamiają z krajem, w którym mieszkają. Tym samym tworzą getta  i próbują walczyć o swoje prawa ale w inny sposób, niż normalni ludzie. Bo jako zwykli obywatele - nie mają szans.. A jeśli jeszcze do ich getta trafia odpowiedni imam (patrz przyczyna 2) to jest już mieszanka wybuchowa.
Rozwiązanie problemu - przyjęcie imigranta - OBOJĘTNIE jakiego wyznania i jakiego pochodzenia musi być równoznaczne z tym, że traktuje się go tak samo jak rodowitych obywateli danego państwa.

4 przyczyna - Korporacje i kult pieniądza zamiast religii i historii.
 
Ok, zabrzmiało dziwnie. Ale po kolei. W Europie Zachodniej panuje kult pieniądza. Człowiek nie ma czasu na tworzenie własnej rodziny, nie ma czasu na posiadanie i wychowywanie dziecka. W sytuacji, kiedy niskie zarobki płacone przez korporacje zmuszają ludzi do życia na kredyt głównym zajęciem staje się zbieranie pieniędzy i spłacanie kredytów. Brakuje czasu na przekazywanie wartości istotnych dla ludzi. W większości krajów panuje rodzaj małżeństwa 2+1. Europa Zachodnia odwróciła się od swoich chrześcijańskich korzeni, od swojej historii. Posiadanie 1 dziecka w chwili gdy muzułmańska rodzina ma ich kilkoro jest samobójstwem dla Chrześcijan europejskich.
Rozwiązanie: polityka prorodzinna oraz rozszerzona nauka historii kraju oraz Europy, powrót do Kościoła.

Polska w dzisiejszej Europie?

Różnimy się. Pomimo 50 lat walki z komunizmem i z ciemiężcą, jakim był Związek Radziecki. Nie pozwoliliśmy wykrzewić z siebie katolicyzmu. Nie oddajemy naszych babć i dziadków do domu starości, jak to się dzieje w Europie Zachodniej. Może też i dlatego polskich dzieci jest więcej, bo jest się komu nimi zająć. Pamięć o mordach o Katyniu nie zaginęła mimo, że przez 50 lat po wojnie za wszelką cenę chciano, byśmy o tym fakcie zapomnieli. Jesteśmy patriotami i tego nas uczą dziadkowie i rodzice. Nadal panuje formuła 2+2 lub 2+3 w rodzinach, gdzie jeszcze korporacja nie zawładnęła do reszty życiem rodziców. Jeżeli przyjmujemy obcokrajowców do naszego Państwa to mamy dla nich wiele empatii i życzliwości a jednocześnie nie respektujemy zachowań, które godziłyby w naszą kulturę. Wbrew pozorom - w Polsce mieszka dużo obcokrajowców i niewielu z nich spotyka się z jawną wrogością i brakiem tolerancji. Być może "nasi" obcokrajowcy darzą nas i nasz kraj dużą sympatią, wielu utożsamia się z byciem Polakiem już w pierwszym pokoleniu, które przyjechało do Polski. Być może dlatego trwające właśnie w Polsce Światowe Dni Młodzieży są odbierane przez gości ze zdziwieniem i miłym rozczarowaniem, że w naszym kraju można się czuć swobodnie i bezpiecznie.


sobota, 18 czerwca 2016

Patronite - mecenat dla twórców. (TFU) rców?

Od jakiegoś czasu na wielu kanałach Youtube można znaleźć pod filmami informacje, że autor kanału zaprasza do objęcia patronatu nad jego kanałem.  Patronite (https://patronite.pl/) ma za zadanie wspierać różnych twórców i to nie tylko tych realizujących się poprzez prowadzenie kanału na YT. Ale na tych ostatnich się skupię.
Istnieją kanały, które mają dużo subskrypcji. Znani jutuberzy istniejący w serwisie od lat zarabiają "hajs z jutuba". I często są to spore pieniądze, o których oni nie lubią mówić, bądź mówią bardzo niechętnie i niekonkretnie.
Zniesmaczenie następuje wtedy, gdy poza tworzeniem statycznych filmów na kanale autor tychże zapisuje się do Patronite.pl bo uważa się za TWÓRCĘ. Jednakże większość z jutuberów nie ma z szeroko rozumianą twórczością nic wspólnego.
W średniowieczu wybitni malarze, rzeźbiarze, architekci mieli swoich mecenasów - bogatych przedstawicieli z wyższych kręgów, którzy wykładali pieniądze na to, by Twórca mógł realizować ich zamówienia lub brać udział w innych, szczytnych przedsięwzięciach. Twórca to ktoś kto tworzy coś - malarz, architekt, reżyser, fotograf, piosenkarz itd. Niestety z ubolewaniem muszę stwierdzić, że większość kanałów nie ma z twórczością nic wspólnego i nawet jeżeli weźmie się pod uwagę, iż sam film może być dziełem twórcy, to często pozostawia on sporo do życzenia. I to nie z powodu jakości sprzętu czy wygodnego biurka i dobrego kompa.
Pomijam filmy typu "tutorial" i "dyi", chociaż... prędzej w tym dziale można znaleźć ciekawsze treści, i widać pełne zaangażowanie autorów mimo mniejszej liczby subskrypcji. Zrozumiałabym konto na Patronite kogoś, kto miałby chęć stworzyć coś (przykładowo drewniany stół lub szafa z mahoniowego drewna ze srebrnymi okuciami) i jego finanse nie umożliwiają zrealizowania takiegoż tutorialu z uwagi na koszt samych materiałów potrzebnych do realizacji. Jeśli znajdą się chętne osoby, które chcą wesprzeć autora w tym pomyśle - WHY NOT?
Podobnie odbieram filmy których realizacja wymaga sporych nakładów kosztów i nie mam tu na myśli bynajmniej zakupu nowej kamery Go-Pro. Jeżeli ktoś ma pomysł na kanał o podróżowaniu lub o uprawianiu sportów ekstremalnych, lub choćby tematyka filmów jest ściśle związana z dużymi kosztami - jest to oczywiste. Niektórych rzeczy nie da się zrobić za pomocą spinacza i srebrnej taśmy. Era McGyvera była jakieś 15 lat temu. Jeśli film ma być zrealizowany na wyższym poziomie, a jego produkcja zawiera dużo czasu to logiczne jest, że bez wsparcia finansowego autor sobie nie poradzi z takim obciążeniem finansowo-czasowym. Zrozumiałe jest dla mnie to, że autorzy tacy jak Krzysiek Gonciarz lub Michał Pater tworzą konto na Patronite. Za ich produkcjami widać czas, poświęcenie, koszty, zaangażowanie i jakość oraz TREŚCI.
Natomiast kompletnie jest dla mnie niezrozumiałe co na Patronite robi kanał JapanaZjadam, arhn.eu, czy quaz. Serio? Hajs z jutuba za mały? Bo odnoszę wrażenie, że podane cele są wysoce wydumane i koszmarnie przesadzone. Zakup nowej gry by ją zrecenzować dla widza? Zakupy na aliexpress? Nagrywanie Q&A jako cel za 5000zł/miesiąc? Nie prościej jest napisać, że po prostu chcecie więcej zarobić niż obecnie? Wciskanie kitu, wydumanych celów, które naprawdę nie mają nic wspólnego z żadną twórczością to zwykłe naciągactwo!

Oczywiście każdy, kto chce zostać patronem decyduje o swoich pieniądzach i ma absolutne prawo wspierać łosia, który gra w gry i potrzebuje na to sponsorki, by nie musieć pracować tylko dniami i nocami grać w mierne gry i nagrywać to po to by inni oglądali. Jeśli na tym polega "patronowanie" - płacenie za nieróbstwo - good luck and good fun!

Mój apel do chętnych, którym zbywa nieco grosza i chcą wspierać autorów nie tylko na YT - sprawdzajcie ich dotychczasowe osiągnięcia, czytajcie uważnie jakie cele mają Twórcy i TFU-rcy. Bo przecież większość nie wspiera nikogo dla jakichś korzyści typu wlepki, kartki, pozdrowienia, ale po to by to co się ogląda trzymało pewien pion i miało jakiś sensowny poziom.

czwartek, 16 czerwca 2016

Tak czasem coś za serce chwyta....

Wróciłam do domu. Miałam niesamowity dzień. Bez wdawania się w szczegóły powiem tylko tyle, że ktoś uknuł spisek aby mnie dzisiaj uszczęśliwić. Zupełnie nie spodziewałam się czegoś takiego.

Czasem są takie chwile, że coś za serce chwyta
Czasem są tacy ludzie, którzy myślą o kimś.
Że zwyczajnie słów brakuje i coś ściska w gardle
A człowiek upewnia się, że mimo, iż ten świat schodzi na psy
To pojawia się dobra wróżka
I jak w bajce o Kopciuszku zaczyna czarować.
I czary tak wielkie, że wbijają w zdumienie.

Taki dzisiaj miałam dzień.

Pani Janko! Pani jest po prostu wróżką, czarodziejką, dobrym duchem i cudownym człowiekiem.
Zwykłe "dziękuję" to za mało. 
Nadal w szoku wielkim piszę i staram się nie rozpłakać z radości. I może to złe miejsce na takie wynurzenia, zwłaszcza kiedy brakuje słów, a pisanie o czymś wprost odziera taki wspaniały dzień z tego czaru. Bo jeśli napiszę dosłownie, to ktoś z boku czytając wzruszy ramionami i powie "E tam, przesada". I będzie się kompletnie mylić.Bo Pani swoimi dzisiejszymi czarami sprawiła, że mój świat stał się ładniejszy, kolorowy (i to dosłownie). Czarodziejko, jeszcze raz dziękuję.


czwartek, 9 czerwca 2016

Laptop i smartfon dla starszych osób czyli dajcie szanse swoim dziadkom i rodzicom Cz 3.

Nauka obsługi komputera i korzystania z programów to czasami wyczerpujące zajęcie. Powiedzmy sobie jasno - człowiek, który stawia swoje pierwsze kroki w tej materii nie jest w stanie zapamiętać całego ciągu wykonania poszczególnych zadań. Ciężko po kilku razach zapamiętać pełne sekwencje działań w programach nawet dla kogoś kto w miarę swobodnie korzysta z komputera. Bywa i tak, że uczeń oczekuje wyjaśnienia dlaczego tak i tak ma robić a nie odwrotnie. Czasami padają banalne pytania, kompletnie niezwiązane z nauką obsługi danego programu. Ale najważniejsze zagadnienie to jak przekonać kogoś do tego, że komputer i dostęp do internetu jest człowiekowi potrzebne. 
Wbrew pozorom jest to dość proste. Człowiek (w każdym wieku) szuka informacji, wiadomości. Warto wykorzystać to i pokazać, że komputer nie jest tak straszny jak się może wydawać.
Największe wrażenie na osobach starszych robi... Skype, głównie z tego powodu, że pozwala im na rozmowę ze znajomymi i z rodziną za zupełną darmochę. Dzisiejsi dziadkowie i babcie, często po stracie małżonka pozostają sami sobie. Ot, czasami ktoś z rodziny zajrzy od czasu do czasu lub wpadnie na niedzielny obiad. 

Jeżeli dzisiaj masz 20-30 lat - wyobraź sobie, że masz np 70 lat, chodzenie sprawia ci problem, wzrok nie taki jakbyś sobie życzył, rodzina nie ma czasu dla ciebie, a wszyscy twoi znajomi, z którymi masz jeszcze kontakt mają podobne schorzenia do twoich i spotykać się z nimi ciężko. I co ci pozostaje? Książki nie poczytasz, wyjście z domu stwarza poczucie dyskomfortu, bo boisz się np. upaść, sąsiadów nie chcesz odwiedzać z różnych przyczyn, zadzwonienie do starego znajomego, którego dzieci zabrały do Niemiec odpada z powodu kosztów, a na telewizor nie możesz już patrzeć. Siedzisz w domu sam, zapomniany, przez okno widzisz jak świat pędzi do przodu i zastanawiasz się nad sensem życia. Zdajesz sobie sprawę, że masz mnóstwo czasu, który trwonisz na nicnierobieniu. Potrafisz sobie wyobrazić tę pustkę?

Póki co - masz 30 lat i życie przed sobą. Zrób jedną rzecz dla swojego dziadka lub babci i zaszczep w nim chęć odkrywania Internetu. Jeżeli nie masz czasu na to, by nauczyć obsługi - znajdź w swoim mieście firmę, która organizuje kursy dla osób starszych lub osobę prywatnie udzielającą korepetycji z informatyki. 

Dla tych, którzy podchodzą sceptycznie do tego tematu polecam obejrzeć film poniżej lub wpisać na Youtube "dziarski dziadek". Pozdrawiam wnuka. 



Historyjka 3 - Wypasiony komputer wnuka pokryty kurzem.

Zadzwoniła do mnie córka pana Wojtka. "Czy znalazłaby pani chwilę, by nauczyć mojego ojca jak korzystać z komputera? Wie pani, coś więcej niż układanie pasjansa i granie w snajpera?". Umówiłam termin, pojechałam. 
Pan Wojtek okazał się miłym starszym panem, który poruszał się na wózku inwalidzkim i całe dnie spędzał na oglądaniu telewizji. Drzwi otworzyła mi jego córka. W głębi mieszkania słychać było jak starszy pan kłóci się z telewizorem. Kobieta zrobiła odpowiednią minę na ten temat, rozłożyła bezradnie ręce po czym zaprosiła do pokoju.  Po krótkim przedstawieniu córka pana Wojtka chwyciła wiszący w przedpokoju płaszcz i z przepraszającym uśmiechem poleciała załatwiać swoje sprawy. Obiecała wrócić za godzinę.
Komputer stał obok biurka, kompletnie nieprzystosowanego do potrzeb starszego pana. Po włączeniu sprzętu, nieco leciwego okazało się, że jego parametry pozwalają na pogranie w pasjansa i porysowanie w Paint'cie. I tyle. Na domiar złego myszka miała resztki ślizgaczy, więc strzałka przeskakiwała irytująco po ekranie. Pościerane litery na klawiaturze, słowem - tragedia. Na takim sprzęcie ciężko kogoś uczyć, bo to dodatkowy stres dla ucznia, jeśli sprzęt szwankuje. Zostawiłam więc komputer w spokoju - wróci kobieta, to wyjaśnię jej w czym rzecz.
Pan Wojtek na moje pytania o hobby uparcie twierdził, że w jego wieku i w jego sytuacji (miał na myśli inwalidztwo) człowiek już nie może mieć żadnego hobby. W przeszłości interesował się lotnictwem, trochę latał rekreacyjnie. Dużo podróżował, robił zdjęcia z każdego odwiedzonego miejsca. Od kiedy jest przykuty do wózka jedyne co mu pozostało to telewizja. W owego pasjansa gra bardzo rzadko, jak córka mu włączy komputer, ponieważ on sam nie może sięgnąć guzika, który uruchamia komputer. Słowem - niewesoło. Nie wiem czy córka pana Wojtka będzie chciała wyłożyć nieco kasy na sprzęt dla ojca. Ale nic, czekam. Powinna wrócić niedługo.
Córka pana Wojtka wróciła nieco wcześniej, zdziwiona zerknęła na włączony komputer, którego nikt nie obsługuje. Wyjaśniłam, że tak leciwy komputer to faktycznie prądożerna konsola do grania w pasjansa, poza tym biurko nie jest dopasowane do potrzeb pana Wojtka. Córka podejrzliwie na mnie patrząc słuchała moich wyjaśnień. Chyba w tamtym momencie musiała myśleć, że jestem przedstawicielem jakiejś firmy oferującej ludziom niepotrzebny nikomu drogi sprzęt i szukam naiwnych, którym taki sprzęt wcisnę. Marszcząc czoło główkowała przez chwilę. A potem zadzwoniła do męża. "Ten laptop, co leży w pokoju Karola, to ktoś go używa? No, to wsiadaj w samochód i przywieź go". Po kwadransie w drzwiach stanął mąż pani Justyny z wypasionym laptopem pod pachą.  I tak się zaczęło.
Po tygodniu pan Wojtek oprócz wypasionego laptopa mógł się pochwalić specjalnym stolikiem z regulowaną wysokością, myszką bezprzewodową (aby nie musiał się męczyć z touchpadem) oraz internetem z kablówki.
Przełamanie strachu przed nowym trwało niedługo. Pan Wojtek po zainstalowaniu Skype pierwszą rozmowę przeprowadził z wnukiem Karolem, który od kilku lat mieszka w Anglii. "Naprawdę to nic nie kosztuje taka rozmowa?" - upewniał się kilkukrotnie po tym, jak skończył rozmawiać. Był pod ogromnym wrażeniem, zwłaszcza kiedy wnuk włączył kamerę i obszedł ze swoim laptopem całe mieszkanie, pokazując dziadkowi jak się urządził i jaki ma widok z okna.
Pomogłam panu Wojtkowi odszukać jego znajomych, z którymi stracił jakiś czas temu kontakt. 
Potem pokazałam jak się korzysta z Youtube. Filmy z imprez typu air-show wywołały na twarzy pana Wojtka uśmiech po same uszy. Wszelkie nagrania ze sportów ekstremalnych, skoki spadochronowe itp rozjaśniły mu twarz.
Starszy człowiek rozpłakał się ze wzruszenia, kiedy zamontowałam mu na komputerze program Google Earth. Początkowo nie wiedział oczywiście jak się to obsługuje i prosił, bym pokazała mu Watykan, później Warszawę, w której nie był od 20 lat. "Teraz mogę oglądać cały świat! To niesamowite!" - wykrzykiwał zaaferowany.
Po pół roku od naszego pierwszego spotkania pan Wojtek potrafi wyszukiwać w Internecie wszystko to, co go interesuje. Ma lepszy kontakt z rodziną, głownie z wnukiem. Jego lista znajomych na Skype zdaje się nie mieć końca - ludzie z Anglii, Australii, Stanów Zjednoczonych, mnóstwo osób z Polski, dawnych znajomych, rozsianych po całym globie. Poznał też sporo nowych osób (starszy pan mówi po angielsku i po niemiecku), z którymi wymienia się swoimi przemyśleniami. Nie czuje się już samotny i nie prowadzi kłótni z telewizorem.
Korzysta z map google - zwłaszcza w trybie widoku ulic - jak mówi "Czuję się wtedy tak jakbym spacerował ulicami miast". Z ciekawością ogląda miejsca, w których kiedyś był, ale z równie wielkim entuzjazmem "spaceruje" po miejscach, które chciałby odwiedzić a z przyczyn obiektywnych nie może. 
Nowe zainteresowania pana Wojtka to astronomia, widok z kamer ISS i.. kanał Maxa Kolonko. Wirtualnie zwiedza muzea sztuki i potrafi godzinami patrzeć na obraz przesyłany z kamer online. Namiętnie ogląda filmy na Youtube, ostatnio kanały "Przez świat na fazie" oraz "Autostopem na Kołymę". "Mam ogromny szacunek i podziw dla młodych ludzi, którzy podróżują po świecie". O czymś takim jak telewizor kompletnie zapomniał.
Ostatnio odwiedziłam pana Wojtka, bo trzeba było zrobić aktualizację oprogramowania. Drzwi otworzyła mi p. Justyna, która już dawno przestała marszczyć czoło na mój widok. "Ojciec siedzi na balkonie, proszę, śmiało" - wskazała mi kierunek. Rzeczywiście. Pan Wojtek siedział na swoim wózku na balkonie, do poręczy balkonu przymocowana pomysłowo deska na hakach, która świetnie sprawdziła się jako stolik balkonowy. (Jak mi wyjaśnił pan Wojtek te rozwiązanie znalazł na kanale "5 sposobów na..." i poprosił zięcia, by mu taki stolik skonstruował). Na desce otwarty laptop i pan Wojtek żywo gestykulujący podczas rozmowy na Skype z kolegą z lat szkolnych. Kątem oka dostrzegł moje wejście. "Słuchaj Wiesiu, za niedługo się odezwę do ciebie, bo przyszła ta pani, o której ci mówiłem. Dzięki niej mam w tym życiu jeszcze sporo do zrobienia" - wyjaśnił rozmówcy i po zakończonej rozmowie zwrócił się do mnie z uśmiechem "Ja wcale nie żartuję, pani mi dała drugie życie".
Dla takich chwil warto żyć. Szczęście na twarzy starszego pana jest najlepszym dowodem na to, że to co robię ma sens. 
Aktualizacje się robiły, pani Justyna przyniosła herbatę i ciasto, pogadaliśmy trochę o życiu. Kiedy zbierałam się do wyjścia, w przedpokoju, tuż pod samymi drzwiami pani Justyna półgłosem, tak aby jej ojciec nie usłyszał, powiedziała "Nawet pani nie wyobraża sobie, jak ojciec się zmienił. Z apatycznego, zgryźliwego tertyka stał się człowiekiem, jakiego znałam z czasów, kiedy nie był przykuty do wózka". 
Chyba na zawsze zapamiętam widok balkonu, pełnego pelargonii i dzikiego wina, deski zawieszonej na poręczy i pana Wojtka, pochłoniętego rozmową z przyjacielem.

środa, 8 czerwca 2016

Laptop i smartfon dla starszych osób czyli dajcie szanse swoim dziadkom i rodzicom Cz 2.

Często osoby młode zakładają, że starsi ludzie nie są w stanie nauczyć się tego, co im samym zajęło sporo czasu. Nie potrafią sobie wyobrazić jak starsza osoba, mająca często problemy ze wzrokiem może nauczyć się w dość krótkim czasie obsługi komputera, laptopa czy smartfona. Podstawowy błąd takiego myślenia wynika z tego, że oni sami poświecili sporo czasu na naukę. A jeżeli jeszcze dodać do tego, że większość z nich miała spore trudności z opanowaniem podstawowych rzeczy, musieli do wszystkiego dochodzić samemu albo zwyczajnie mieli kiepskiego nauczyciela, to wizja nauczenia osoby starszej, która np. nigdy nie miała do czynienia z czymś bardziej skomplikowanym niż kalkulator bliska jest niemożliwemu. 
Tymczasem okazuje się, że to jest naprawdę prosta rzecz. Wystarczy, że ktoś chce. Oczywiście priorytet jest taki, aby po pierwsze dopasować sprzęt i jego ustawienia do potrzeb i możliwości danej osoby. Programy takie, które nie przysparzają większych trudności. Ustawienie tych programów do indywidualnych predyspozycji, cierpliwość i czas. Wyrozumiałość. I spokój. Nie wolno podchodzić do uczenia kogokolwiek z podejściem "i tak się nie nauczy". Jak ktoś ma takie podejście to lepiej niech nie próbuje uczyć czegokolwiek, bo takie nastawienie nauczyciela powoduje, że osoba, która bardzo chce się nauczyć czuje się na straconej pozycji. Nawet jeśli daję programy przyjazne osobom starszym to nie znaczy że ich zainstalowanie wystarczy. Trzeba dopasować dosłownie wszystko.  Nawet ostatnio okazało się, że jednej z moich uczennic wystarczyło zmienić jasność ekranu, by w sposób znaczący polepszyć komfort korzystania z laptopa. 

Dzisiaj opowiem drugą historyjkę - tym razem o mojej uczennicy, która swoimi postępami bije wszystkich na głowę. Pani Janko - to o Pani i proszę przy najbliższej okazji nie oblać mnie wrzątkiem czy coś w tym stylu - myślę, że nie ma nic niestosownego, by napisać o Pani i pochwalić tym, jak duże postępy Pani zrobiła.

Historyjka 2 - laptop w szafie.
Panią Jankę poznałam przy okazji zlecenia na przepisanie tekstu jej znajomych. Przepisywanie tekstów łączy się nieodzownie z tym, że często trzeba poprawiać zdania i literówki (które zdarzają się każdemu). Po napisaniu tekst wymagał poprawek. Towarzysząca swoim znajomym, którzy zlecili przepisanie pisma p. Janka oznajmiła, że posiada laptop w domu i gdybym chciała się pofatygować to pismo byłoby gotowe w tym samym dniu. Szczerze mówiąc wyznanie p.Janki o posiadaniu laptopa zaskoczyło mnie. Ale i ucieszyło, bo rzeczywiście prościej jest napisać pismo komuś "na miejscu", niż brać tekst do przepisania, drukować go i narażać klienta na dodatkowe bieganie po odbiór.

Laptop p. Janka miała w ... szafie. Kupiła go pod wpływem chwili, bo operator sieci oferował taki sprzęt za przysłowiową złotówkę. Pismo zostało napisane, szczęśliwi znajomi p. Janki mogli odetchnąć z ulgą. A z p. Janką umówiłam się na naukę obsługi komputera.

Muszę przyznać, że na początku p. Janka podchodziła pracy na laptopie jak pies do jeża. Widać było, że jest ciekawa jak to wszystko działa, a jednocześnie bała się, że coś popsuje.
"Proszę się nie bać, nic pani nie zepsuje, to tylko sprzęt" - uspokajałam
"Ach, nie wiem czy ja tego laptopa wykorzystam. Dobrze będzie, jak zajrzę do niego raz na miesiąc" - oznajmiła mi pani Janka. Opadły mi ręce i cycki. Nie najlepsze podejście. Albo ktoś kulawo zaczął nauczać i być może zbyt dużo informacji na raz przytłoczyło panią Jankę. Czasami tak się zdarza, że ktoś chce w krótkim czasie pokazać wszystko, klika objaśnia i wychodzi z takiego tłumaczenia jedna wielka degrengolada, bełkot całkowicie niezrozumiały dla osoby, która z komputerem podpiętym do Internetu nigdy nie miała do czynienia. Uznałam, że trzeba to szybko naprawić, zacząć od początku i powoli.

Pierwsze co zrobiłam to poustawiałam programy. Firefoxa - naprawdę jedyna przeglądarka przyjazna starszym osobom, Skype - wiadomo - po co trwonić kasę na rozmowy jak można rozmawiać za darmo. Do tego kilka innych programów oraz Team Viewera - na wszelki wypadek gdyby była potrzebna natychmiastowa pomoc.
Na początku było powolutku - przede wszystkim dlatego, by nie zniechęcać! Nie ma nic gorszego jak zniechęcić kogoś do poznawania możliwości jakiegokolwiek sprzętu. 
Co wpisywać w przeglądarce, jak znaleźć konkretne informacje, jak korzystać ze Skype...krok po kroku.

"Proszę się nie bać, proszę naciskać tam, gdzie nacisnąć można" - nakłaniałam. I pani Janka naciskała, klikała. Z dnia na dzień oswajała się z zawartością swojego komputera i coraz śmielej korzystała z Internetu.
W międzyczasie stała się szczęśliwą posiadaczką drukarki laserowej i głośników oraz pendrive. 
Nie minęło sporo czasu, kiedy pani Janka buszowała po stronach internetowych jak za przeproszeniem stary wyjadacz. I muszę przyznać, że uczyła się z przytupem mimo problemów ze wzrokiem. Strony ogródków działkowych, Youtube, wiadomości, różne pliki i informacje, które uważała za potrzebne i interesujące zaczęła odnajdować w iście ekspresowym tempie. Konto na Naszej Klasie, konto na Facebook, skrzynka mailowa, Skype. No bo czemu nie?
Ostatnio rozpoczęła korzystać z bankowości online, a jak!
Tak jak kiedyś dzwoniła do mnie na telefon, tak teraz bez problemów korzysta ze Skype.
Apropo's telefonu - namówiłam panią Jankę na smarfona. Głównie z uwagi na to, że są tam większe literki. I co? Okazało się, że śmiga na smartfonie jakby się z nim urodziła. Pewnie, że nie korzysta jeszcze ze wszystkich aplikacji, ale małymi kroczkami codziennie, na spokojnie, bez nerwów, bez stresu, tak, by zapamiętać, przyswoić zdobytą wiedzę i umiejętności.

Oczywiście, że jest jeszcze sporo rzeczy, których moja uczennica jeszcze nie potrafi. I dam sobie uciąć głowę, że to tylko kwestia czasu, bo postępy jakie p. Janka zrobiła przez tak krótki okres czasu mnie samą zdumiewają. 
Mam niektóre uczennice 20 lat młodsze od p. Janki, które radzą sobie o wiele gorzej i zasłaniają się wiekiem. Wtedy się oburzam i daję przykład właśnie p. Janki, która teraz chyba nie wyobraża sobie życia bez laptopa i Internetu. Jak przypomnę sobie czasami początki i tekst o korzystaniu z laptopa raz w miesiącu, i jak porównam do tego, jak dzisiaj p. Janka świetnie sobie radzi to napawa mnie to autentyczną dumą.
Wierzę, że za jakiś czas to, co dzisiaj wydaje się p. Jance trudne do nauczenia za jakiś czas będzie wręcz naturalne i logiczne, a korzystanie z nowych programów będzie dla Niej bułką z masłem.
Przez ten czas naszej znajomości stała się dla mnie bardzo bliską osobą, dla której mam dużo sympatii i szacunku. Troszkę tak jakbym miała babcię. 

wtorek, 7 czerwca 2016

Laptop i smartfon dla starszych osób czyli dajcie szanse swoim dziadkom i rodzicom Cz 1.

Mam kilka uczniów i kilka uczennic, którym pomagam oswajać się z arkanami nowoczesnych technologii. Średnia wieku moich uczniów to 65 lat. Powiedzenie, że "człowiek uczy się całe życie i głupi umiera" jest jak najbardziej prawdziwe. Przykre natomiast jest to, kiedy dzieci czy wnuki nie rozumieją tego, że starsze osoby nie chcą pozostawać daleko w tyle. Wmawianie osobom starszym bzdur typu "to dla ciebie za mądre i za skomplikowane, nie dasz sobie z tym rady" uważam co najmniej za niestosowne. Spychanie osób starszych na margines życia w czasach, kiedy czas ten biegnie kilka razy szybciej to po prostu społeczna eutanazja i wykluczenie z życia dzieci i wnuków oraz zamykanie perspektyw na to, by poznawać coś nowego.
Jasne, że niektórym do szczęścia wystarczy pudło telewizora czy radio. Nie każdy ma predyspozycje i chęci do gonienia za nowinkami technicznymi. Ale nie można tak generalizować i udawać, że tego typu media jak tv i radio to szczyt marzeń starszej osoby.
Wiem, że kilku moich "uczniów" i "uczennice" czytują tego bloga i serdecznie ich pozdrawiam. Pozwolę sobie opisać kilka historii, które miały miejsce.

Historyjka 1. Komputer - zombie.
 
"Coś mi się popsuło, wie pani, wyskakują jakieś dziwne okna i resetuje mi się komputer. Może by pani zobaczyła o co w tym chodzi?" - tak rozpoczęła się moja znajomość z nieżyjącym już niestety  ś.p. Andrzejem. "Jasne, to przecież żaden problem" - odpowiedziałam i po uzgodnieniu terminu pojawiłam się u p. Andrzeja w domu. W kącie pokoju stał... trup. Chociaż nie, do trupa mu jeszcze brakowało. W kącie stało zombie. Pan Andrzej odpalił komputer, który zaczął przeraźliwie rzęzić i zadowolony zaproponował herbatę. "Zanim się uruchomi Windows, to zdążymy tę herbatę wypić" - wyjaśnił.
I rzeczywiście. Komputer wył, stękał, jąkał się i charczał aż po 20 minutach pojawił się pulpit a na nim masa śmieci. Po półgodzinnej próbie reanimacyjnej zapadł wyrok - za dużo chodzenia po stronach XXX oraz ściąganie różnego typu niechcianych aplikacji spowodowało, że komputer był całkowicie zatkany. 
"Pozostaje mi format C, to będzie najprostsze rozwiązanie" - zarokowałam. P. Andrzej pokiwał głową ze zrozumieniem i po mojej krótkiej acz uprzejmej reprymendzie, by nie biegać po porno stronach bez programu antywirusowego wyraził zgodę na reanimację zombiaka.
Nie minął miesiąc jak p. Andrzej znowu do mnie zadzwonił. Te same objawy, które targały mu nerwy. Pojechałam, sprawdzam. No cóż. Czasami nauka idzie w las, bo znowu w historii przeglądarki strony XXX a na komputerze różne niemiłe niespodzianki.
Robię reanimację zombiaka po raz drugi. Ponieważ komputer leciwy i nowa instalacja zajmuje trochę czasu rozmawiamy sobie na różne tematy. Okazało się, że p. Andrzej jest bardzo wykształconym człowiekiem z własnymi poglądami w praktycznie każdej dziedzinie a ostatnią jego pasją stał się projekt wody, która miałaby mieć właściwości lecznicze. Kompletnie nie jestem w temacie, więc dopytuję co i jak. Przegadane 3 godziny, komputer praktycznie gotowy do pracy. "Pokażę panu kilka stron, może to się panu do czegoś przyda" - mówię i wrzucam kilka stron o tematyce, która interesowała mojego klienta. P. Andrzej oczarowany. " Niesamowite. Ja to nawet nie wiedziałem, że takie informacje są w Internecie, zawsze tylko gołe d.." - przerywa i lekko się czerwieni. Uśmiecham się ze zrozumieniem. A potem pukam znacząco w obudowę komputera. "Jak pan odłoży coś z emerytury, to poszukamy lepszego sprzętu, bo na takim szrocie, to chyba ciężko Panu wykorzystać możliwości, jakie daje Internet".
Zadzwonił już po 2 tygodniach, ogromnie przejęty. "Proszę mi zamówić w Internecie jakiś dobry komputer, tak do 600zł". Znalazłam, zamówiłam. Kurier miał przynieść zakupiony sprzęt panu Andrzejowi do domu. "Nic nie dotykałem, boję się popsuć, proszę przyjechać, czekam!" - tak pan Andrzej obwieścił mi, że nowy nabytek jest już u niego na miejscu.
Przyjechałam, włączyłam. "Chyba popsuty, bo nie słychać by się uruchomił" - zmartwił się p. Andrzej.
"Właśnie tak powinien pracować - cicho i bez trzeszczenia" - uspokoiłam go.

Nareszcie! Windows śmiga jak powinien a p. Andrzej z niedowierzaniem klika na pliki, foldery. "Boże, jaki ja byłem głupi, że wcześniej nie pomyślałem o wymianie komputera na nowszy" - mruczał pod nosem. 
Po wymianie komputera przyszedł czas na wymianę starego monitora CRT na  LCD płaski i matowy  (by p. Andrzejowi nie męczyły się oczy). Potem na szerokim biurku pojawił się skaner, nowa myszka, klawiatura z dużymi literami na klawiszach, pendriv'y. A w komputerze kilka programów, o które prosił p. Andrzej.
I przyszedł czas na naukę obróbki filmów, pisanie tekstów, skanowanie książek czyli wszystko to, co pozwalało p. Andrzejowi rozwijać swoje zainteresowania w temacie leczenia wodą. O co chodziło - nie mam do dzisiaj pojęcia, istotne jest to, że pomogłam mu opanować potrzebne jemu programy a tym samym sprawić, że życie człowieka, który nie bardzo wiedział, co robić na emeryturze diametralnie się zmieniło - zaczął z pasją przekopywać się przez strony internetowe, dzięki którym miał dowieść swoich racji i napisać o swoich założeniach pracę dla uczelni. Wymieniał się mailami z różnymi profesorami, opracowywał konkretne przypadki jak ludziom pomogła woda naładowana jonami (serio nie wiem o co chodziło).
Zwykle radził sobie sam, czasami potrzebował jakiejś pomocy, naprawy, odzyskania przez pomyłkę usuniętego pliku. Wtedy się spotykaliśmy, ja naprawiałam to co trzeba było, a potem siedząc przy kolejnych herbatach (obok nas stał czajnik bezprzewodowy, bo nigdy na 1 herbacie się nie kończyło) rozmawialiśmy o historii Polski, o Łodzi, o Olsztynie, o doświadczeniach na płaszczyźnie naukowej, o polityce, o Żydach, których kiedyś w Łodzi było dużo, słowem o wszystkim.
Czasami zaglądała do nas żona p. Andrzeja, która zawsze się dziwiła. "Jak pani wytrzymuje tyle godzin ględzenia mojego starego?". A on nie ględził, tylko opowiadał - być może o tym, co jego żona już wcześniej słyszała... W każdym razie wychodziłam od p. Andrzeja bogatsza w wiedzę, której w książkach ciężko znaleźć.
Zadzwonił do mnie pewnego listopadowego dnia. Miał zmieniony głos. Poprosił bym przyszła i sprawdziła aktualizacje do oprogramowania. Zastałam całkowicie zmienionego człowieka, który uśmiechając się poinformował mnie, że ma raka, którego nie można już zoperować. Nie biadolił, nie roztrząsał się nad sobą. Posiedzieliśmy tak jak zawsze, on usiłując nadrobić nieopowiedziane jeszcze historie, ja patrząca z niedowierzaniem, że w ciągu kilku miesięcy schudł tak straszliwie. Pożegnaliśmy się jak zwykle, p. Andrzej śmiejąc się sugerował, że może jeszcze wpadnę niedługo by nauczyć go obsługi programu do edycji zdjęć, bo w końcu na raka nie umiera się tak z dnia na dzień.
Minął grudzień, potem styczeń. Podejrzewałam, że cisza ze strony mojego ucznia spowodowana może być pobytem w szpitalu lub jakąś niedyspozycją. Nie chciałam się narzucać i zawracać mu głowy w chwili, kiedy zdrowie jest na pierwszym miejscu.
W lutym na moim telefonie wyświetlił się numer p. Andrzeja. Dzwoniła jego żona. Nie znała mojego numeru telefonu i nie miała jak poinformować mnie, że p. Andrzej odszedł w grudniu. Nie zdążyłam pożegnać człowieka, który ucząc się nowych programów jednocześnie uczył mnie życiowej mądrości człowieka, który przeżył dużo więcej niż ja.


poniedziałek, 6 czerwca 2016

OLX - kupię za darmo lub za dopłatą.

Zdarza mi się czasami wystawić coś na sprzedaż na allegro, sporadycznie na olx. 
Po wystawieniu czegoś, co jest MI zbędne, ale czego nie chcę wyrzucać do śmieci bo: a/ kosztowało nieco kasy b/ jest nadal sprawne i może komuś posłużyć dostaję stos wiadomości, który sprawiają, że ogarnia mnie pusty śmiech.
Czy ludzie uważają, że ktoś coś sprzedaje bo nie wiem - ma nóż na gardle i co do garnka wrzucić i sprzeda za obojętnie jaką cenę, byle pozbyć się sprzętu?
Na allegro jest prosto - licytuj lub "kup teraz" za cenę, która mnie zadowala.
Na olx proponowana kwota może być uznana jako wartość do negocjacji, ale na Boga. Czy naprawdę na świecie żyją idioci, którzy myślą, że np sprzęt wart 2000zł ktoś im sprzeda za 500zł tylko dlatego, że właśnie sprzedają coś, co jest już im zbędne?
Rozumiem, że poziom zarobków w Polsce jest niski i każdy szuka oszczędności, ale co innego negocjować obniżenie ceny o 5-10% a co innego o 70%!
Tupet i arogancja sięgają zenitu jak czyta się niektóre wiadomości od ewentualnych chętnych.
Wystarczy, że wykażę dobrą wolę i obniżę cenę a tu kolejna wiadomość od klienta "To cena ostateczna, z kosztami wysyłki, jak rozumiem". Ręce opadają. Bo pewnie ja mam chody na Poczcie Polskiej, DHL, UPS i DPD robią mi przysługę i biorą przesyłki do przewiezienia za zupełną darmochę.

sobota, 4 czerwca 2016

Programy PISu - 500+ i mieszkanie+? Ja mam program na poprawę w służbie zdrowia i edukacji.

Rozczulają mnie realizacje programów PIS. Tzn świetnie, że w końcu jakiś rząd robi coś dla Polaków a nie dla siebie, ale przepraszam za co te programy i jaka idea im przyświeca? 500 zł na DRUGIE dziecko to żadne rozwiązanie. To taki lifting na krótszą chwilę, który ma się nijak do rzeczywistości. Żeby realizować tego typu programy rząd powinien mieć CIĄGŁOŚĆ w rządzeniu a u nas co chwila obrót o 180 stopni, bo zawsze "rząd źle rządzi". Poza tym jaka to poprawa bytu dla rodzin, skoro najpierw wyciąga się z kieszeni podatnika 1000zł by potem mu coś dać.

Najnowsza propozycja PIS - "mieszkanie+" to mrzonka. Premier Szydło wspomina o tym, że jest to idealna propozycja dla klasy średniej. Otóż w Polsce nie ma klasy średniej, a ci, którzy ją "reprezentują" wyjechali na wyspy. 
Zamiast dawać coś społeczeństwu państwo powinno wprowadzić politykę zmniejszenia podatków w tym zniesienie całkowite podwójnego opodatkowania - albo podatek dochodowy albo podatek VAT. Tymczasem jest to kolejny rząd, który uważa, że wie lepiej co w jakiej rodzinie jest potrzebne albo uznaje polskie rodziny za imbecyli, którzy nie umieją gospodarować własnym majątkiem. Żenada.

Ja mam propozycję programów na poprawę w służbie zdrowia i w edukacji. Może ktoś z rządzących wpadnie i przeczyta i może wykorzysta.

Służba zdrowia.
Całkowity i bezpardonowy rozłam pomiędzy pracą w szpitalach i prywatnych gabinetach lekarskich. Mówiąc skrótowo - jeśli jesteś lekarzem w szpitalu to masz zakaz pracowania w prywatnych klinikach i gabinetach lekarskich. Taki podział ma szereg zalet.
1. Zlikwidowałoby to zatrudnianie lekarzy -profesorów, którzy są zatrudniani w szpitalach, w których pobierają niezłe pieniądze za 3-4 godziny 2 razy w tygodniu a pozostały czas poświęcają dla prywatnych pacjentów. Jednocześnie ci sami prywatni pacjenci kierowani są przez tych lekarzy na badania do szpitala i nie ponoszą z tytułu badań żadnych kosztów. Skutek tego jest taki, że kolejki do specjalistów wydłużają się w nieskończoność, nie mówiąc o zabiegach czy operacjach.
2. Pracownicy szpitala publicznego mogliby zarabiać godziwe pieniądze, w ramach zatrudnienia w sektorze publicznych mieliby darmowe szkolenia oraz podnoszenie swoich kwalifikacji. Zniknąłby problem niskich płac w szpitalach oraz pokątne prowadzenie gabinetów prywatnych. 
3. Jeżeli lekarz decyduje się na to, że będzie prowadził własny gabinet lekarski czy pracował w prywatnej klinice to powinno być to traktowane jako normalna działalność gospodarcza i w ramach tejże lekarz zarabiający krocie na pacjentach powinien sam sobie sponsorować podnoszenie kwalifikacji, zakup sprzętu medycznego oraz wystawiać recepty 100% płatne. 
4. Zarobki dla lekarzy pracujących w szpitalach państwowych powinny być zbliżone do zarobków lekarzy prowadzących prywatne gabinety lekarskie tak, aby lekarz miał godziwe warunki do życia i szanował zarówno pracę jaką wykonuje jak i pacjentów. Podobnymi zasadami powinni być pozostali pracownicy szpitala - pielęgniarki, salowe i pozostały personel medyczny.

Pacjent będzie miał prawo wyboru - czy woli leczenie w szpitalu czy w klinice prywatnej oraz będzie świadomy ile zapłaci bądź ile czasu będzie czekać. W tej chwili z powodu długich kolejek pacjenci są zmuszeni do korzystania z oferty prywatnych gabinetów lekarskich mimo, że co miesiąc płacą składki na ubezpieczenia zdrowotne, które mają im gwarantować rzetelną opiekę lekarską.

Edukacja.
Swojego czasu premier "słońce Peru,zielona Irlandia" aby ukryć faktyczny stan bezrobocia za pomocą swoich ministrów stworzył takie warunki, że nagle pojawiła się masa studentów. Nie mam nic przeciw studiowaniu z jednym małym wyjątkiem. I to moja druga propozycja dla rządu.
Jeżeli student uczęszcza na dzienne studia, za które nic nie płaci to po ich ukończeniu powinien dostać pracę w Polsce. Jeżeli przez 4 lata pobiera darmowe wykształcenie wyższe, a po otrzymaniu tytułu magistra wyjeżdża z Polski to powinien ZWRÓCIĆ kwotę wyłożoną za jego wykształcenie! Polski nie stać na to, by fundować krajom UE pracowników z wyższym wykształceniem! Uczyłeś się człowieku za darmo, za pieniądze podatników w PL to znajdź pracę i płać swoje podatki tu, w kraju. 
Inna bajka, że w tej chwili istnieje masa pustych kierunków na wyższych uczelniach, po których nie ma pracy. Osobiście nie widzę w tym niczego złego, by przywrócić zasady kształcenia tak, jak to miało miejsce jeszcze kilka lat temu - szkoła zawodowa i potem technikum, a potem jak ktoś chciał to szedł na studia. Teraz na skutek idiotycznych egzaminów gimnazjalnych uczeń z mniejszą ilością punktów ma raz na zawsze zamkniętą drogę do technikum i pozostaje mu wykształcenie zawodowe, uzyskanie pełnego wykształcenia średniego możliwe jest tylko wtedy kiedy po zawodowej szkole (gdzie jest jakiś profil szkolenia) zapisze się do liceum wieczorowego (gdzie nie ma żadnego profilu) i zaliczy maturę. Bzdurne ustalenia poprzedniego rządu narobiło takiego bigosu.
Tworzy się sztuczne kierunki na studiach, gdzie studenci po ich ukończeniu nie znajdą nawet pracy na kasie fiskalnej, bo nie umieją jej obsłużyć (i wtedy pozostaje im praca w burger-donaldach) a jednocześnie likwiduje się profile w szkołach zawodowych. Nie ma w Polsce takiego profilu w szkołach budowlanych jak np. stolarz. Rośnie fala wykształciuchów bez doświadczenia z oczekiwaniami na pracę za Bóg wie ile, ale ile można dać idiotce po kierunku ochrony środowiska, kiedy po takim kierunku nie ma innej alternatywy niż praca w jakimś sklepie w galerii? Rzesza studentów - gamoni zalewa nas co roku, niczego sensownego nie mają do zaoferowania i jedynie co mogą zrobić to wyjechać na zmywak do UK. Więc dla wiadomości tych tumanów, którzy koniecznie chcieli mieć wyższe wykształcenie - do trzymania zmywaka w ręku nie trzeba mieć magistra.

Ciekawe co Wy o tym myślicie.

piątek, 3 czerwca 2016

Nowoczesne dziecko wych(od)owane przez idiotów - obejrzane w Dzień Dziecka.

Brajanek względnie Dżessika. Rozpuszczone jak dziadowski bicz i z przytupem w rytm umc umc. Prowadzone za rękę, zasmarkane po niedawnym ryczeniu, oburzone na cały świat, rodziców.

Typowy Brajanek.
Na oko lat 6. Może 5. Dżinsowe spodnie, adidaski, bluza a jakże - Nike. Na bank jest mu za gorąco (w cieniu 24 stopnie, na słońcu ok 30). Mamuśka w blond tapirze trzyma Brajanka za rękę i energicznie idzie w kierunku hipermarketu. Dziecko ledwo za nią nadąża. Mamuśka z wzrokiem wbitym tępo w budynek sklepu głośno peroruje (chyba do siebie, bo dziecko raczej nie słucha):
"Zamiast się cieszyć, że zabrałam cię wcześniej z przedszkola to ty mi cyrk odstawiasz? Myślisz, że coś wywalczysz jak zaczniesz płakać i rzucać się po podłodze? Jak ci nie wstyd? Ruszaj się szybciej, nie mam zamiaru iść w ten skwar pół dnia aż łaskawie przyśpieszysz. Jeszcze potem pójdziemy do pani Izy, żeby podcięła mi włosy....".
Monolog nie ma końca, dziecko ma głęboko w dupie ten wykład. Zwyczajnie jest rozżalony, bo przedszkole to fajne miejsce, gdzie są inne dzieci a tu gorąco, pić się chce, nogi bolą od przebierania nimi na tyle szybko by dopasować tempo do długich maminych kroków.
Drugi raz widzę ich w markecie. Brajanek dojrzał zabawkę, którą koniecznie MUSI mieć. Oczywiście mama ma inne zdanie. Ryk, krzyk. Brajanek rzuca się na podłogę sklepową, wygląda jakby miał jakiś atak. Wali głową w kafelki. "No dobra, dobra, kupię ci ten samochód, ale się uspokój". Batalia wygrana. Samochód w garści Brajanka, który już uśmiecha się zadowolony i tylko zaczerwienione oczy są oznaką, że jeszcze chwilkę temu chłopak płakał. Przy kasie podobnym szantażem zmusza do kupienia paczki gum i batoników. Zanim kasjerka zaczęła podliczać zakupy mamusi Brajanek miał już buzię pełną gum do żucia. Zapewne po to by nie otwierał buzi przed opuszczeniem sklepu.

Typowa Dżessika.
Dziecko lat 4. W żółtej sukience, która składa się chyba z samych falbanek. W piaskownicy. Pełne słońce, zero cienia. Dziewczynka w piaskownicy samotnie próbuje bawić się foremkami. Mamusia siedzi 3 metry od piaskownicy na ławeczce pod drzewkiem i napieprza w telefon. Widać obie mają swój czas na zabawę, a zabawki są zależne od ich wieku. Co chwilę mamusia zerka na córkę i strofuje.
"Nie siadaj na piasku, bo ubrudzisz sukienkę! Kucnij a nie siadaj. I nie syp tym piaskiem bo się kurzy! (chwila poświęcona aplikacji w telefonie i po chwili znowu) Jak się nie umiesz bawić to zaraz wracamy do domu! Zobaczysz, powiem tatusiowi jaka byłaś niegrzeczna".
Dziewczynka z pewnością nie ma takich predyspozycji by non stop kucać nad piaskiem. Podchodzi do matki i próbuje nakłonić ją do wspólnej zabawy. "Nie przeszkadzaj! Masz tam swoje zabawki to się baw, do cholery. Chwili spokoju mi nie dajesz".
Do zagrody dla dzieci (tak tak, taki plac zabaw jest ogrodzony by nikt tam psów nie wpuszczał i petów nie rzucał) wchodzi chłopczyk z babcią. Biegnie z wiaderkiem i łopatką do piaskownicy. Mamusia Dżessiki (po chwili myślenia): "Skarbie, pozbieraj foremki, bo zaraz ci zginą!"

Nie wiem czy w ogóle chcę to skomentować. Boję się, że w ramach 500+ powiększy się ilość hodowli Brajanków i Dżessik. Bo tak na pierwszy rzut oka widać, że te dzieci nie są wychowywane tylko hodowane. 

A tu typowy tatuś Dżessiki. Nagrany przez typową mamusię Dżessiki. 

wtorek, 31 maja 2016

Na upały - zimne sushi

Pogoda oszalała. Żar sypie się z nieba przetykany burzowymi chmurami i nagłym deszczem. Grzmi jak nad potokiem w górach. Ubranie klei się do ciała. Parno, duszno. 
Wizja stania przy garach kompletnie mnie nie bawi. Dlatego sushi. W wersji oszczędnościowej.
Zamiast ryżu do sushi (11zł / opakowanie 500g) - ryż w torebkach z Biedronki (zielone pudełko, firma Supreme). Trzeba tylko pilnować by ryż się ugotował i nie rozgotował.
Zamiast serka Philadelphia - serek śmietankowy kanapkowy. W smaku i konsystencji niewiele się różni.
Odpuszczam sobie avokado, ogórek wystarczy.
Podobnie odpuszczam sobie świeżą rybę - nie na taką pogodę surowizna - zamiast tego paluszki surimi.
Oczywiście wodorosty Nori. Opcjonalnie czarny sezam
Obowiązkowo pasta wasabi i sos sojowy.
Sushi w wersji dla początkujących czyli sushi maki. Niepokrojone rolki mogą poleżeć spokojnie w folii spożywczej nawet do następnego dnia.

poniedziałek, 30 maja 2016

Dlaczego młodzi uciekają do pracy za granicą.

Praktyki. Obowiązkowe w szkołach profilowanych, z których odbycia uczeń dostaje ocenę. 
Nie mam pojęcia, czy tylko niektórzy mają pecha czy to ogólnie panująca norma w PL.
Szkoła wysyła uczniów na praktyki - albo załatwia im miesięczny staż w jednej z firm, która współpracuje ze szkołą albo uczeń szuka sobie sam firmy, która zgodzi się go przyjąć na takie praktyki. Szkoła płaci takiemu zakładowi pracy za to, że ich uczeń odbywa tam praktyki. Niby brzmi pięknie... aż do tego miejsca.

Jak wygląda rzeczywistość.
Uczeń przez miesiąc czasu PRACUJE jako DARMOWY pracownik na rzecz zakładu pracy. Nie uczy się tam niczego i często wykonuje prace niezwiązane z profilem nauczania szkoły. Mało tego - właściciel firmy widzi takiego ucznia 2-3 razy na miesiąc bo nie ma czasu na to, by zainteresować się tym, co naprawdę robi przyjęty uczeń. A uczeń robi to, co każe mu kierownik. Najczęściej robi najgorszą robotę a majster stoi i "nadzoruje" pracę ucznia popędzając go przy tym. Uczeń nie ma żadnej motywacji, bo nie dostaje za swój wysiłek złamanego grosza. Robi to co mu każą, bo inaczej grozi mu to, że nie zaliczy praktyk.
Najbardziej zadowolony z takiej rzeczywistości jest właściciel firmy który ma przez miesiąc darmowego pracownika, za którego nie musi płacić ZUSU, któremu nie płaci za robotę a dodatkowo otrzymuje od szkoły ucznia pieniądze za to, że zapewnia uczniowi praktyki. Zarobek niezły: 4 praktykantów pracujących za frajer przez miesiąc + pieniądze z men za przyjęcie uczniów. Nic tylko brać frajerów co miesiąc i cisnąć ile się da.

Nikt nie sprawdza tego, w jakich warunkach i na jakich zasadach odbywają się owe praktyki.

Dzisiaj syn wrócił z takich praktyk - ostatni dzień, bo jak usłyszał rano "jak zrobicie 5 mieszkań (położenie instalacji elektrycznej) to wam zaliczę i jutro już nie musicie przychodzić". I nawet po zrobieniu tych instalacji (za których właściciel firmy oczywiście nie zapłacił) syn usłyszał, że to w sumie łaska, że otrzyma jakąś ocenę.

Nikt nie sprawdza, czy dane firmy mają zezwolenie i papiery na to, by przyjmować uczniów. Jeśli macie swoje pociechy w szkołach profilowanych, gdzie wymagane są praktyki to sprawdźcie koniecznie na jakich zasadach te praktyki się odbywają.

Znany jest przypadek, gdzie babsko prowadzące restaurację trzymała na praktyce uczennicę ze szkoły gastronomicznej i dziewucha ganiała z mopem, szczotką do zamiatania, myła okna, odśnieżała itp a jedyną czynnością związaną z gastronomią było obieranie ziemniaków. Sama praktykantka powiedziała, że nie ma szans się czegokolwiek nauczyć jako przyszły kucharz, ale właścicielka restauracji trzymała dziewuchę, bo dostawała niezłe pieniądze od men z tytułu praktyk.

Smutne jest to, że młody człowiek na dzieńdobry czuje, że jest JEBANY na konkretne pieniądze i że właściciel ma w dupie co tak naprawdę uczeń wyniesie z tych praktyk. Zero motywacji, bo o jakiej motywacji może być mowa, skoro nie ma nawet "Dzięki chłopaku, że pomagałeś przez miesiąc" a zamiast tego słyszy "ja tu znam masę firm, ciebie nikt nie przyjmie do pracy". Żenada.

niedziela, 29 maja 2016

Pieskie życie w gorącym mieście.

Końcówka maja jeśli chodzi o temperatury daje wszystkim w kość. Ludzie kupują w ilościach hurtowych zgrzewki wody. Poniekąd nie rozumiem tej maniery, bo woda w kranach w Olsztynie nadaje się do picia i nie wymaga nawet przegotowania, ale jak ktoś lubi taszczyć kilogramy tego, co ogólnodostępne w kranie to jego sprawa. 
Mieszkam w takim rejonie miasta, w którym znajdują się w sumie 4 duże hipermarkety oraz kilka mniejszych sklepów. Kolejki do kasy - rzecz do obejrzenia w każdej godzinie otwarcia tychże sklepów, masochiści mogą nawet wziąć bezpośredni udział i dołączyć do kolejkowiczów. Tendencja panuje taka, że na kilka istniejących kas otwarta jest 1 (słownie: jedna) kasa i dopiero gdy kolejka zaczyna zakręcać i wić się między najbliższymi regałami to otwiera się nagle druga kasa w celu "rozładowania zatoru". Po dłuższej chwili jedna z kas jest znowu zamykana na czas dopóki kolejka do kasy nie osiągnie określonej długości.
A pod tymi sklepami - do każdej poręczy, do każdego słupka poprzywiązywane są psy, które mają za zadanie towarzyszyć państwu w pielgrzymce do sklepu. Ilość oczekujących pod sklepem psów jest niemal stała.
Pal sześć, jeśli akurat w tym miejscu panuje jakiś cień. Ale generalnie - te duże hipermarkety dbają o dużą ilość miejsc parkingowych a co za tym idzie - drzewa i krzewy nie są w tych miejscach mile widziane. A więc beton, kostka, upał jak cholera i psy na smyczach ziejące z gorąca, z językami zwisającymi do ziemi. 
W większości sklepów włączona jest klimatyzacja, więc kolejkowicze nie odczuwają gorąca, które czai się tuż za automatycznymi drzwiami sklepu.
Czy to naprawdę kosztuje dużo, by postawić chociaż jedno plastikowe wiadro z wodą, by oczekujące pod sklepem zwierzę mogło ugasić pragnienie? Nie musi być nowe i nie musi stać w miejscu gdzie drepczą ludzie, ale czy komuś ubędzie jak naleje do wiadra te kilka litrów wody dla czekających na betonowej pustyni zwierzaków?
Swoją drogą - nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy łączą pójście po zakupy z jednoczesnym wyprowadzaniem psa.  Ok, może nie wszyscy mają czas na poświęcenie 15 minut dla czworonoga ale tylko debile ciągną psy i zmuszają do czekania w pełnym słońcu, kiedy oni w klimatyzowanym sklepie grzecznie czekają do kasy by zapłacić za zgrzewki wody.

poniedziałek, 23 maja 2016

Komputerowa wiocha sklepowa.

Mieszkam w mieście wojewódzkim, ale to tylko urzędnicza rzeczywistość. Bo ta prawdziwa bliższa jest małemu miasteczku by nie powiedzieć wiosce.
Otóż w myśl staropolskiego porzekadła "szewc bez butów chodzi" mój komputer dawno nie miał rzetelnego czyszczenia. W końcu się zbuntował i zastrajkował.
Zaczęło się niewinnie - od dysku. Windows się mroził, zamulał, ogólnie przyjął postawę leniwca. Czas było chwycić byka za rogi i sprawdzić co się dzieje. Banalna sprawa - uszkodzony twardy dysk.
Zatem kupno dysku było nieuniknione. Za radą brata zaczęłam skłaniać się do zakupu SSD. Droższe ale szybsze. Nieco za małe ale dam radę.
Do SSD potrzebne są szyny, potocznie zwane "sankami", do których to montuje się dysk i umieszcza w obudowie. Jak już otwierać bebechy to wypadałoby przedmuchać zawartość pudła i posmarować świeżą pastą procesor, bo zaczął się grzać.
I tu nastąpiła konsternacja.
Okazało się, że w Olsztynie nie istnieje ani jeden sklep który oferował by sprzedaż od ręki: dysku SSD, "sanek" oraz pasty termoprzewodzącej. W "SL-Computer" mieli na stanie sanki i pastę, natomiast dysk "będzie na jutro". W "Systemie" również nie mieli poszukiwanego dysku na stanie, także z sankami mieli problem. Podobnie rzecz się miała w Komputronik'u. 
Ja rozumiem, że Olsztyn to wioska i sklepy nie chcą sobie mrozić pieniędzy na sprzęt, który miałby im zalegać na półkach, ale powinni mieć przynajmniej po 1-ej sztuce każdego z podzepołów tak, że klient szukający czegoś "od ręki" dostanie ten sprzęt. Nie pierwszy to raz, kiedy próbuję coś kupić i okazuje się, że specjalistyczne sklepy nie mają towaru na stanie. Zwykle kupuję różne rzeczy online, ale w przypadku dysków, zasilaczy, pamięci czyli tego, co trzeba kupić natychmiast jeśli padnie komputer czekanie do następnego dnia z modlitwą na ustach, by zamówiony sprzęt dotarł do sklepu brzmi po prostu słabo.
Pal sześć klawiaturę, myszkę, pendrive. Tymczasem sklepy komputerowe jakby w ogóle nie mają na uwadze potrzeb klienta i skupiają się na sprzedaży gotowych składaków bo na tym głównie opiera się ich zarobek. Sęk w tym, że jeśli miałabym kupować sprzęt w całości to wolę go kupić gdzie indziej, bo ceny są o 20-30% wyższe niż w hipermarketach z elektroniką.
Najlepszą ceną i naprawdę dobrym podejściem do klienta wykazał się sklep "EURO AGD". Wystarczyło sprawdzić, czy dysk mają na sklepie, zarezerwować go sobie i odebrać tego samego dnia. Można? Można. Cena była ok 50zł niższa niż u konkurencji, nawet jeśli chodzi o firmę, która "włącza niskie ceny".
Był kiedyś dobry sklep. Na Ratuszowej. Obsługa przyjemna, obeznana, potrafiąca doradzić. Rabaty dla stałych klientów i zazwyczaj poszukiwany sprzęt mieli do wzięcia od zaraz. Nie ma już tego sklepu. A szkoda.

Apropo's klawiatur i kabelków. Zaszłam ostatnio do jednego ze sklepów, która w swojej ofercie ma produkty Kruger&Matz. Poszukiwałam kabla jack-jack, który na stronie firmowej w sklepie producenta kosztuje 15zł. Ale wiadomo - czekanie na listonosza itp. Stąd i moja wizyta w owym sklepie. Za panem sprzedawcą wisi cała galeria różnych kabelków. Niestety - kabelek, o jaki mi chodziło kosztował 25zł. Pan był mocno zdziwiony jak powiedziałam, że dokładnie ten sam kabel stoi 15zł w sklepie producenta i nie widzę powodu, dla którego miałabym przepłacać prawie drugie tyle za ten sam produkt. Zapytałam czy mają chociaż klawiatury ultra-slime. Pan potwierdził po czym przynosi mi klawiaturę slime. Cóż, widać dla pana nie było różnicy pomiędzy ultra slime a slime.
Ultraslime mieli w Mediamarkt. Nie przepadam za sklepem, bo wbrew reklamom to jest sklep "dla idiotów" - przykręcone mocno ceny i generalnie straszliwa bieda. Ale poszukiwaną klawiaturę mieli. Co prawda na stronie online cena była niższa niż na sklepie ale cóż. bez klawiatury się nie da. Wzięłam - ostatnie, nieotwierane pudełko z samego końca półki (nauczona doświadczeniem, by nigdy nie brać pierwszego pudełka z przodu, które nagminnie macane jest przez klientów, którym coś z rąk wypada albo coś się połamie, wiecie, jak to w sklepie). Klawiatura zakupiona, leżała grzecznie w pudełku aż doprowadzę komputer do żywotności. Podpięłam i .... 4 klawisze nie działają. Zapakowałam, zawiozłam do sklepu, wymieniłam na inną (tu już nie bawiłam się w szukanie nieotwartych pudełek, po prostu poprosiłam o sprawdzenie, czy wszystkie klawisze pracują tak, jak powinny). Pracowały, więc zapakowałam w karton i wzięłam. 

Czekam, aż w tym wojewódzkim mieście pojawi się sklep z elektroniką z prawdziwego zdarzenia, gdzie zatrudnieni będą zorientowani sprzedawcy, gdzie sprzęt będzie tańszy i dostępny od ręki. Póki co - kupowanie części i podzespołów przyprawia o ból głowy.

niedziela, 15 maja 2016

Eurowizja 2016 - chyba pora zamykać ten żenujący pomysł.

Na Onecie wielki tytuł "Głosy telewidzów uratowały Michała Szpaka"... A ja o 0.30 parskałam śmiechem na widok "punktacji" przyznawanej przez państwa.

Eurowizja - polityka nadal rządzi.
W notowaniach jury Polak otrzymał przedostatnie miejsce (ostatnie zajęły Niemcy). Czyżby taki talent polskiego wokalisty odstawał dalece od poziomu pozostałych wykonawców, by otrzymać 7 pkt? Poziom był bardzo wyrównany, piosenki tak podobne do siebie, że śmiało można było je połączyć w całość.
Prawda jest taka że polski reprezentant wyglądał jak idiota - nieudolna wersja Jacka Sparrowa z kretyńskim wąsikiem "na Małysza" i w rozczochranej damskiej burzy loczków... I ten strój..... Prowadząca festiwal starała się grzecznie podsumować występ Michała "Nie wiem jaki jest kolor mojego życia, ale podoba mi się kolor twojej marynarki". Być może odpowiedzialnemu za wygląd i kostium podobała się Conchita i uznali, że Europa lubi wąsistych pajaców w obmierzłym ubranku - nie mam pojęcia. 
Natomiast nie zdziwiło mnie rozłożenie punktacji rozdawanych przez jury. Najlepiej odebraną piosenką uznano utwór wyśpiewany przez reprezentację Australii (tak tak, Eurovision i Australia), której to ekipa składała się głównie ze skośnookiej wokalistki i skośnookich osób towarzyszących. Cóż, najwidoczniej Australia miała gdzieś wybory piosenki w Eurowizji na tyle, że posłała ekipę z Tajlandii czy Wietnamu na paszportach australijskich. Poziom tegorocznego festiwalu był taki, że jak nie wiadomo na kogo głosować i nikogo nie urazić to lepiej oddać swój głos bezpiecznie - Australii. ( Serio, Australia ma cokolwiek wspólnego z Europą?)
Nie zdziwiło mnie poparcie dla Ukrainy - pod płaszczykiem muzycznego show kraje europejskie bezpiecznie mogły wyrazić swoje poparcie dla Ukrainy i zagrać na nosie Putinowi. 
Niskie notowania dla Polaka były pstryczkiem dla polskiego rządu, który rządzi krajem, gdzie łamie się prawa człowieka, ma się w pogardzie zalecenia kanclerz Merkel w sprawie imigrantów. Od kilku miesięcy trwa samosąd nad polskim prawem czy bezprawiem, mówi się o nacjonalizmie wśród Polaków i brakiem stabilizacji politycznej w Polsce. Bo naprawdę, poza nieszczęsnym wyglądem Michał nie odbiegał niczym od pozostałych by tak daleko pozostać w tyle. Pamiętne wystąpienie w Parlamencie Europejskim premier Beaty Szydło wszyscy pamiętamy. Represje jakie nam groziły ze strony Europy po braku akceptacji opinii Komisji Weneckiem mogły spowodować wykluczeniem z uczestnictwa w Eurowizji. Dla mnie osobiście spektakl, w którym pod przykrywką muzycznego show jest sposobem na zadeklarowania politycznych sympatii powinien dawno zostać zakończony i odłożony na półkę.

W notowaniach widzów wypadł o wiele lepiej, ale to już tylko kwestia tego, że Polaków jest w całej Europie na tyle dużo, że mogą zagłosować na rodaka a tym samym podreperować jego morale.
Jedynym artystą, który miał świetną piosenkę i dopasowane tło medialne był reprezentant Rosji. Nie to co Polak, którego tło było jakby na siłę wyjęte z potańcówki w remizie strażackiej i mrugające "what color is your life" to zdecydowanie za mało, by rzucić publiczność na kolana.
Konkluzja? Wystarczy pokrzyczeć coś by jury oceniło to wysoko w ramach poparcia (Ukraina). W przypadku głosów dla Michała Szpaka - ciesz się chłopie, ze polska emigracja zagłosowała na Ciebie mimo okropnego wizerunku a'la Jack Sparrow.


czwartek, 12 maja 2016

Skype wprowadza limity na przesył danych.

Jeden z popularniejszych komunikatorów internetowych Skype coraz bardziej zaczyna doprowadzać mnie do furii. Początkowo były to niemal aktualizacje programu - zwłaszcza dla wersji systemu Android, ale również i wersje komputerowe co chwilę miały kolejne update do pobrania. 

Dla kogo Panie, te zmiany?
Pojawiły się nowe dodatkowe funkcje, z których starzy użytkownicy raczej nie korzystają - ogromny zbiór emoji może być fascynującym elementem tego komunikatora dla małolatów, jednak umówmy się, że młodzi internetowi surferzy nie sięgają po Skype, jeśli mają możliwość komunikowania się na FB czy Snapchacie.
Skype z założenia miał być prostą aplikacją komunikacyjną pozwalającą na rozmowy audiovideo oraz na pisemne komunikowanie się. Tymczasem obecny właściciel komunikatora zaczyna przerabiać przyjazny program w zagracony kombajn, którego funkcje są mało przydatne. Emoji dla użytkowników w wieku 30+? Srsly?

Cięcie? Przegięcie.
Jednocześnie z pojawieniem się ostatniej aktualizacji Skype ma zablokowaną możliwość przesyłania danych powyżej 100MB. Przy próbie przesyłania pliku pojawia się informacja o przekroczeniu tychże 100MB a z dodatkowych informacji wynika, że Skype proponuje używanie One Drive. Na stronie Skype czytamy:

Udostępnianie plików w Skypie

Ciągle wprowadzamy usprawnienia w Skypie, aby wszystko po prostu działało bez względu na to, gdzie jesteś i co robisz. Teraz udostępnianie zdjęć, plików i nie tylko znajomym i rodzinie w Skypie jest o wiele łatwiejsze.

Każdy typ pliku udostępniany w Skypie jest synchronizowany na wszystkich urządzeniach. Oznacza to, że jeśli udostępnisz element w Skypie na komputerze będzie on też dostępny do pobrania na urządzeniu przenośnym i odwrotnie.

Jeśli z jakiegoś powodu utracisz połączenie w Skypie, transfer plików zostanie automatycznie wstrzymany i wznowiony po odzyskaniu połączenia.

Pamiętaj:
  • Istnieje 30-dniowy limit dotyczący udostępnionego pliku w konwersacji. Po upłynięciu 30-dni plik nie będzie już dostępny, a zamiast niego widoczna będzie miniatura z komunikatem „plik niedostępny”.
  • Limit rozmiaru udostępnianych plików wynosi 100 MB. Jeśli spróbujesz wysłać zbyt duży plik, zostanie wyświetlony błąd „Nie wysłano — Rozmiar pliku przekracza 100 MB."
Czy znasz już usługę OneDrive? Jeśli chcesz przesłać plik większy niż 100 MB, możesz go udostępnić znajomym i rodzinie przy użyciu usługi OneDrive — naszego bezpiecznego i niezawodnego magazynu w chmurze. Dowiedz się więcej.

Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji Skype'a, zawsze upewnij się, że używasz najnowszej wersji Skype'a.


W skrócie - "udoskonalamy co chwilę tak, by ograniczyć Ci wszelkie możliwość przesyłania dużych plików, skorzystaj z naszego niezawodnego magazynu w chmurze, bo przy okazji sprawdzimy sobie co ty tam przesyłasz swoim znajomym".

Chyba czas rozejrzeć się za innymi rozwiązaniami i zachęcić swoich znajomych do korzystania z komunikatorów, gdzie nadal panuje swoboda i nikt nie ustala limitów.

piątek, 6 maja 2016

Poczta Polska vs InPost w trosce o klienta

Dzisiaj o ofercie Poczty Polskiej oraz InPostu.

Szybko, szybciej, ekspresowo.
W dobie ogólnodostępnego Internetu listonosz teoretycznie powinien mieć mniej listów do roznoszenia. Wszak szybciej jest wysłać emaila czy SMSa. Wydawać więc mogłoby się, że PP z uwagi na mniejszą ilość listów powinna sobie radzić z dostarczaniem przesyłek w krótszym czasie. I generalnie daje radę. Czasami nawet zaskakuje - bywa, że paczka posłana z Krakowa do Olsztyna idzie krócej niż paczka z Olsztyna do Warszawy. Nie wiem, jak to funkcjonuje w mniejszych miastach, być może jest podobnie - nie mam rozeznania. Jest natomiast kilka sprawdzonych patentów, które mają znaczny wpływ na czas podróży przesyłki lub na koszty przesłania paczki.
Zauważyłam, że aby paczka trafiła szybciej trzeba ją wysłać w danym dniu do pewnej godziny. A żeby tak się stało wystarczy przejść się do najbliższej placówki Poczty Polskiej i zapytać o której przyjeżdża samochód zabierający przesyłki - jeżeli najbliższa placówka PP jest osiedlową to zwykle odbiór przesyłek następuje 2 razy dziennie. W przypadku oddziału PP z którego korzystam jest to 12.00 i 18.00 - wtedy zabierane są przesyłki do budynku PP przy dworcu i stamtąd moje przesyłki ruszają w świat. Jeżeli zależy mi, by przesyłka trafiła szybko do adresata muszę dostarczyć przesyłkę do godziny 12.00 i wtedy mam pewność, że wyjdzie ona z sortowni jeszcze tego samego dnia. Jeśli się spóźnię, to paczka będzie czekała na poczcie aż do 18.00 i jest wysokie prawdopodobieństwo, że do pociągu trafi dopiero następnego dnia. Jeżeli paczkę zaniosę po 18.00 to będzie ona leżakowała na stanie aż do następnego dnia do godz. 12.00.
Patent dotyczący oszczędności dotyczy głównie przesyłek zagranicznych. Otóż jeżeli przesyłka waży do 2kg to można pokusić się o wysłanie jako listu. I tu zaskoczenie - wcale nie musi być to zapakowane w kopertę! Jeżeli wysyłamy coś, co nie zmieści się w kopertę to można zapakować to w karton ale nadać jako list. Oszczędność spora.

W przypadku InPostu koszty są niewielkie, zwłaszcza jeżeli przesyłka ma odpowiednie rozmiary i wagę. InPost wyróżnia się także jedną, może dla niektórych nieistotną sprawą, ale czasami przydaje się tym, którzy zapomnieli o mijającym czasie i muszą czekać do otwarcia PP aż do następnego dnia. InPost daje możliwość odbioru przesyłki nawet ciemną nocą po północy. Jedyny minus to to, że trzeba się osobiście pofatygować do punktu z paczkomatem, ale to chyba niewielka różnica, bo listonosz (w przypadku PP) też nie przytarga paczki do drzwi a jedynie zostawi awizo. Tak czy siak - trzeba wtedy ubrać buty i drałować po odbiór przesyłki - czy na PP czy do paczkomatu - czasami nie robi to wielkiej różnicy.

Na przeciw klientowi.
Na pewno znajomy jest wszystkim obrazek: pani w okienku przed monitorem komputera, za nią wystawione rozmiary kopert, znaczków, pod ręką druki do wypełniania, obok stojak z kartkami z okazji różnych świąt i uroczystości. Super. Gdyby nie jedna rzecz. Poczta Polska wychodząc naprzeciw klientowi zamieniła się w swoisty kiosk Ruchu, gdzie poza nadaniem listu czy paczki możemy nabyć aktualną gazetę codzienną, książeczkę dla dziecka do malowania, długopisy i flamastry różnej maści, encyklopedię zdrowia, vademecum z przepisami siostry Pelagii (ciasteczka i desery tudzież ryby i grzyby po polsku), ręczniki papierowe, chusteczki higieniczne, słowem brakuje jeszcze asortymentu papierosów i butelek z piwem. Nieważne, że zaraz obok można to wszystko nabyć w punkcie Kolportera czy w spożywczym. Zastanawiam się, czy Poczta Polska musi kupczyć takimi rzeczami, by pani w okienku nie nudziła się i czy to rzeczywiście jest w trosce o klienta? Podkreślę - klienta poczty, czyli człowieka, który przyszedł załatwić konkretną rzecz - odebrać przesyłkę, bo listonosz zostawił awizo, nadać list, kupić koperty czy znaczki. Nie przyszedł na zakupy. Stoi w kolejce (na 4 okienka otwarte tylko 2), przestępuje z nogi na nogę, śpieszy się. Przed nim stoi kilka pań, które wpadły dokonać przelew i kupić kopertę na listy a przy okazji niemal każda z nich poprosi o gazetę, kolorowy tygodnik z programem TV, może do tego kalendarz ścienny ale nie ten w kotki, może ma pani jakiś z krajobrazami, ale brzydkie, no nic, może będą inne za miesiąc, a jeszcze mi pani pokaże jakieś karty z powinszowaniem imienin, bo te na stojaku to takie nie bardzo. A czas mija. Acha, to jeszcze 4 znaczki na listy i może ma pani takie flamastry co to ostatnio kupowałam dla wnuczka, acha, nie ma, to może jakieś inne mi pani pokaże, a co u córki, zdała ten egzamin, i jeszcze złociutka poproszę o notesik jakiś mały. A czas mija. Kolejka stoi, bo URZĄD Poczty Polskiej zamienił się w bazar, sklep, stoisko z artykułami piśmienniczymi i księgarnię jednocześnie.
Tymczasem InPost... Na przeciw klientowi. "Twoja paczka czeka na Ciebie w paczkomacie. Odbierz przesyłkę w ciągu 7 godzin i odbierz kod na darmowego audiobooka.
Poszłam, odebrałam. Audiobooka pobrałam i jestem zadowoloną klientką.

środa, 4 maja 2016

Darmowe filmy czyli jak IPLA manipuluje w reklamach.

Korzystam od czasu do czasu z aplikacji IPLA. Mam kilka ulubionych seriali i programów rozrywkowych, które wolę obejrzeć w aplikacji niż np. w telewizorze. O co szum robię? A o to, że od kilku tygodni widzę reklamy na których IPLA informuje, że można sobie oglądać za darmo, więc warto sobie zainstalować IPLA i cieszyć się z programów. SUPER. I może dałabym się nabrać jako ktoś, kto nigdy IPLA nie miał na swoim komputerze ale że mam i korzystam sukcesywnie tak uważam, że reklamowana oferta jest po prostu robieniem ludzi w balona.

Brak uaktualnień oferty.
Wszystko by było super, gdyby nie fakt, że masa programów rozrywkowych jak również seriali, które w telewizji dorobiły się 2 czy 3 sezonu na IPLA nadal jest niedostępne. Ot, takie "Przygarnij mnie" (program o adopcji psów) na IPLA jest tylko pod postacią odcinków z pierwszego sezonu. Podobnie ma się sprawa z niektórymi serialami. Szanowni administratorzy i zawiadowcy contentem aplikacji, naprawdę ciężko raz na tydzień uaktualnić ofertę? Odnoszę wrażenie, że jedynymi uaktualnieniami na czasie są obdarowywane programy typu "Top chef" czy "Hells kitchen", bo to są sztandarowe programy w Polsacie. Pozostałe produkcje rozrywkowe są dodawane naprawdę wybiórczo i według bliżej nieokreślonego klucza.

Czekaj tatka latka.
Sporo programów i seriali działa na zasadzie, że można sobie obejrzeć najnowszy odcinek tylko jeśli zapłaci się za dostęp do tej opcji. I o ile można się pogodzić z faktem, że "chcesz szybko to płać" tak kompletnie bez sensu jest trzymanie najnowszego odcinka jako płatnego przez 2 tygodnie! Rozumiem, że trzeba trzepać kasę, ale naprawdę ktoś z zawiadujących Polsatem myśli, że znajdą się tacy desperaci, którzy zapłacą za najnowszy odcinek i trzeba przeciągać ten stan jak długo się da?

Kasa za stare filmy.
Poważnie! Stare produkcje filmowe, oklepane tytuły nadal są dostępne w aplikacji tylko odpłatnie. Darmowe są te, których nawet skąpy Szkot nie będzie chciał obejrzeć, nawet jeśli mu się za to zapłaci.

Po reklamie - popsuło się
Zanim po Internecie zaczęła krążyć reklama IPLA przynajmniej najnowsze odcinki, które są dodawane w aplikacji były zdejmowane z opcji płatnej po tygodniu. Po wejściu reklamy oferta padła na pysk, a ktoś kto tym zawiaduje najprawdopodobniej uważa, że dzięki temu zarobi więcej. Szanujcie klientów do jasnej niepodległej!

Alternatywa dla IPLA
Jeśli ktoś chce obejrzeć najnowsze filmy i seriale i nie złościć się na brak aktualnej oferty powinien zacząć korzystać z innych aplikacji umożliwiających oglądanie ulubionych produkcji. począwszy od VOD do zalukaj itp. - z pewnością będzie bardziej ustatysfakcjonowany niż pozostając wiernym IPLA.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Made in China - Aliexpress, Wish i inne chińskie strony

Od kilku miesięcy nastąpiła moda na zakupy od "DearFriendów" czyli od chińskich sprzedawców oferujących swój towar na portalach podobnych do polskiego Allegro. Chińczycy wyszli Polakom na przeciw umożliwiając dokonywanie płatności za pomocą przelewów bankowych, co zwiększyło znacząco ilość potencjalnych klientów, których blokowały dotychczas płatności tylko kartami kredytowymi oraz niemożność płacenia poprzez serwis Paypal.

Mydło, powidło, rzemyk i co tylko Ci potrzeba, dear friend.

Na Aliexpress i podobnych stronach można kupić dosłownie wszystko i to czasami za przysłowiowe kilka centów. Większość rzeczy "no name" są tanie jak barszcz z Biedronki albo jeszcze tańsze. Chińczycy kierują się regułą, że jeśli nawet zarobić mają 1 centa to oni go właśnie zarobią. Bo pieniądz musi być w obiegu.
Oczywiście istnieje masa ofert z tzw."podróbkami", które tak jak się pojawiają tak i prędko znikają (serwis oberwał po tyłku za tolerowanie sprzedaży tego rodzaju produktów), ale trzeba powiedzieć że większość nie brandowych towarów nie odbiega niczym od tego, co możemy znaleźć w polskich sklepach. Cud? Żaden, bo 90 % produkcji świat biznesu przeniósł do Chin. 
Jak to możliwe, że im się opłaca?
Przede wszystkim zarabiają na ilościach. I naprawdę nie mam zielonego pojęcia jak to jest możliwe, że duperelki za $1 - $2 są wysyłane za darmo, kiedy w Polsce za przesyłkę w kopercie trzeba zapłacić przynajmniej kilka złotych. 
Więc jeśli mam możliwość zakupu czegoś zwykłego na allegro lub kupienia tego samego za o wiele mniejsze pieniądze to wybiorę chiński serwis. A nawet jeśli oba produkty będą kosztowały tyle samo, to kupując na Aliexpress oszczędzam na kosztach przesyłki. Proste.

Chińskie markety w Polsce.

Zmniejszony napływ Ruskich, Ukraińców i Białorusinów w celach handlowych sprawił, że poznikały sklepy wolnocłowe, gdzie za parę groszy można się było zaopatrzeć w mniej lub bardziej potrzebne "przydasie". A że handel nie lubi próżni, to w miejsca sklepów wolnocłowych jak grzyby po deszczu powstały chińskie centra handlowe. Takie mini hurtownie, lub jak kto woli "aliexpress wersja kieszonkowa".
Sporo osób tam chodzi, bo "tanio". TANIO?
Torebka typu kuferek u "dearfrienda" w Olsztynie kosztuje 4 razy więcej niż na Aliexpress. Zegarek za $1 w serwisie chińskim kosztuje w chińskim centrum handlowym 25zł. Skarpetki po 3zł za parę w chińskiej hurtowni a na Aliexpress tyle samo kosztują 2 pary dokładnie tych samych skarpet. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Ja rozumiem, że pan Chińczyk musi tu płacić za wynajem hali handlowej, opłacić ZUS dla siebie i pani sprzedawczyni i jeszcze musi zarobić na życie, na opłaty celne i transport tych wszystkich dupereli do Polski. Ale mnie jako klienta to niewiele obchodzi. Skoro idę do chińskiego sklepu to dlatego, że chcę wydać mało, logiczne.

I co dalej?

Przeciwnicy kupowania u chińczyków wysuwają argumenty, że "to chińskie gówno zalewa nas ze wszystkich stron" ,,niszczymy polski biznes", "Chińczycy nas wykupią".
Kompletna bzdura.
Nie niszczę polskiej gospodarki, bo dokładnie to samo gówno sprzedaje p. Zenek w sklepiku osiedlowym z tym, że o kilkaset % drożej, a p. Mietek sprzedaje ten sam towar na allegro i zarabia na kosztach przesyłki doliczając dodatkowe opłaty wysyłkowe za każdą kolejną sztukę. Jeśli tak ma wyglądać "polski biznes" to lepiej niech upadnie i się już nie podnosi.
Pozostała część tzw. "polskiego biznesu" to niemieckie, angielskie i portugalskie hipermarkety, w których Polak zarabia najniższą krajową a sprzedawany w tychże hipermarketach szajs jest zazwyczaj "made in china", więc tu chyba też nie mam powodów do kajania się. 
I tym optymistycznym akcentem kończę ten wpis :)