Kliknij


wtorek, 26 kwietnia 2016

Made in China - Aliexpress, Wish i inne chińskie strony

Od kilku miesięcy nastąpiła moda na zakupy od "DearFriendów" czyli od chińskich sprzedawców oferujących swój towar na portalach podobnych do polskiego Allegro. Chińczycy wyszli Polakom na przeciw umożliwiając dokonywanie płatności za pomocą przelewów bankowych, co zwiększyło znacząco ilość potencjalnych klientów, których blokowały dotychczas płatności tylko kartami kredytowymi oraz niemożność płacenia poprzez serwis Paypal.

Mydło, powidło, rzemyk i co tylko Ci potrzeba, dear friend.

Na Aliexpress i podobnych stronach można kupić dosłownie wszystko i to czasami za przysłowiowe kilka centów. Większość rzeczy "no name" są tanie jak barszcz z Biedronki albo jeszcze tańsze. Chińczycy kierują się regułą, że jeśli nawet zarobić mają 1 centa to oni go właśnie zarobią. Bo pieniądz musi być w obiegu.
Oczywiście istnieje masa ofert z tzw."podróbkami", które tak jak się pojawiają tak i prędko znikają (serwis oberwał po tyłku za tolerowanie sprzedaży tego rodzaju produktów), ale trzeba powiedzieć że większość nie brandowych towarów nie odbiega niczym od tego, co możemy znaleźć w polskich sklepach. Cud? Żaden, bo 90 % produkcji świat biznesu przeniósł do Chin. 
Jak to możliwe, że im się opłaca?
Przede wszystkim zarabiają na ilościach. I naprawdę nie mam zielonego pojęcia jak to jest możliwe, że duperelki za $1 - $2 są wysyłane za darmo, kiedy w Polsce za przesyłkę w kopercie trzeba zapłacić przynajmniej kilka złotych. 
Więc jeśli mam możliwość zakupu czegoś zwykłego na allegro lub kupienia tego samego za o wiele mniejsze pieniądze to wybiorę chiński serwis. A nawet jeśli oba produkty będą kosztowały tyle samo, to kupując na Aliexpress oszczędzam na kosztach przesyłki. Proste.

Chińskie markety w Polsce.

Zmniejszony napływ Ruskich, Ukraińców i Białorusinów w celach handlowych sprawił, że poznikały sklepy wolnocłowe, gdzie za parę groszy można się było zaopatrzeć w mniej lub bardziej potrzebne "przydasie". A że handel nie lubi próżni, to w miejsca sklepów wolnocłowych jak grzyby po deszczu powstały chińskie centra handlowe. Takie mini hurtownie, lub jak kto woli "aliexpress wersja kieszonkowa".
Sporo osób tam chodzi, bo "tanio". TANIO?
Torebka typu kuferek u "dearfrienda" w Olsztynie kosztuje 4 razy więcej niż na Aliexpress. Zegarek za $1 w serwisie chińskim kosztuje w chińskim centrum handlowym 25zł. Skarpetki po 3zł za parę w chińskiej hurtowni a na Aliexpress tyle samo kosztują 2 pary dokładnie tych samych skarpet. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Ja rozumiem, że pan Chińczyk musi tu płacić za wynajem hali handlowej, opłacić ZUS dla siebie i pani sprzedawczyni i jeszcze musi zarobić na życie, na opłaty celne i transport tych wszystkich dupereli do Polski. Ale mnie jako klienta to niewiele obchodzi. Skoro idę do chińskiego sklepu to dlatego, że chcę wydać mało, logiczne.

I co dalej?

Przeciwnicy kupowania u chińczyków wysuwają argumenty, że "to chińskie gówno zalewa nas ze wszystkich stron" ,,niszczymy polski biznes", "Chińczycy nas wykupią".
Kompletna bzdura.
Nie niszczę polskiej gospodarki, bo dokładnie to samo gówno sprzedaje p. Zenek w sklepiku osiedlowym z tym, że o kilkaset % drożej, a p. Mietek sprzedaje ten sam towar na allegro i zarabia na kosztach przesyłki doliczając dodatkowe opłaty wysyłkowe za każdą kolejną sztukę. Jeśli tak ma wyglądać "polski biznes" to lepiej niech upadnie i się już nie podnosi.
Pozostała część tzw. "polskiego biznesu" to niemieckie, angielskie i portugalskie hipermarkety, w których Polak zarabia najniższą krajową a sprzedawany w tychże hipermarketach szajs jest zazwyczaj "made in china", więc tu chyba też nie mam powodów do kajania się. 
I tym optymistycznym akcentem kończę ten wpis :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz