Kliknij


wtorek, 7 czerwca 2016

Laptop i smartfon dla starszych osób czyli dajcie szanse swoim dziadkom i rodzicom Cz 1.

Mam kilka uczniów i kilka uczennic, którym pomagam oswajać się z arkanami nowoczesnych technologii. Średnia wieku moich uczniów to 65 lat. Powiedzenie, że "człowiek uczy się całe życie i głupi umiera" jest jak najbardziej prawdziwe. Przykre natomiast jest to, kiedy dzieci czy wnuki nie rozumieją tego, że starsze osoby nie chcą pozostawać daleko w tyle. Wmawianie osobom starszym bzdur typu "to dla ciebie za mądre i za skomplikowane, nie dasz sobie z tym rady" uważam co najmniej za niestosowne. Spychanie osób starszych na margines życia w czasach, kiedy czas ten biegnie kilka razy szybciej to po prostu społeczna eutanazja i wykluczenie z życia dzieci i wnuków oraz zamykanie perspektyw na to, by poznawać coś nowego.
Jasne, że niektórym do szczęścia wystarczy pudło telewizora czy radio. Nie każdy ma predyspozycje i chęci do gonienia za nowinkami technicznymi. Ale nie można tak generalizować i udawać, że tego typu media jak tv i radio to szczyt marzeń starszej osoby.
Wiem, że kilku moich "uczniów" i "uczennice" czytują tego bloga i serdecznie ich pozdrawiam. Pozwolę sobie opisać kilka historii, które miały miejsce.

Historyjka 1. Komputer - zombie.
 
"Coś mi się popsuło, wie pani, wyskakują jakieś dziwne okna i resetuje mi się komputer. Może by pani zobaczyła o co w tym chodzi?" - tak rozpoczęła się moja znajomość z nieżyjącym już niestety  ś.p. Andrzejem. "Jasne, to przecież żaden problem" - odpowiedziałam i po uzgodnieniu terminu pojawiłam się u p. Andrzeja w domu. W kącie pokoju stał... trup. Chociaż nie, do trupa mu jeszcze brakowało. W kącie stało zombie. Pan Andrzej odpalił komputer, który zaczął przeraźliwie rzęzić i zadowolony zaproponował herbatę. "Zanim się uruchomi Windows, to zdążymy tę herbatę wypić" - wyjaśnił.
I rzeczywiście. Komputer wył, stękał, jąkał się i charczał aż po 20 minutach pojawił się pulpit a na nim masa śmieci. Po półgodzinnej próbie reanimacyjnej zapadł wyrok - za dużo chodzenia po stronach XXX oraz ściąganie różnego typu niechcianych aplikacji spowodowało, że komputer był całkowicie zatkany. 
"Pozostaje mi format C, to będzie najprostsze rozwiązanie" - zarokowałam. P. Andrzej pokiwał głową ze zrozumieniem i po mojej krótkiej acz uprzejmej reprymendzie, by nie biegać po porno stronach bez programu antywirusowego wyraził zgodę na reanimację zombiaka.
Nie minął miesiąc jak p. Andrzej znowu do mnie zadzwonił. Te same objawy, które targały mu nerwy. Pojechałam, sprawdzam. No cóż. Czasami nauka idzie w las, bo znowu w historii przeglądarki strony XXX a na komputerze różne niemiłe niespodzianki.
Robię reanimację zombiaka po raz drugi. Ponieważ komputer leciwy i nowa instalacja zajmuje trochę czasu rozmawiamy sobie na różne tematy. Okazało się, że p. Andrzej jest bardzo wykształconym człowiekiem z własnymi poglądami w praktycznie każdej dziedzinie a ostatnią jego pasją stał się projekt wody, która miałaby mieć właściwości lecznicze. Kompletnie nie jestem w temacie, więc dopytuję co i jak. Przegadane 3 godziny, komputer praktycznie gotowy do pracy. "Pokażę panu kilka stron, może to się panu do czegoś przyda" - mówię i wrzucam kilka stron o tematyce, która interesowała mojego klienta. P. Andrzej oczarowany. " Niesamowite. Ja to nawet nie wiedziałem, że takie informacje są w Internecie, zawsze tylko gołe d.." - przerywa i lekko się czerwieni. Uśmiecham się ze zrozumieniem. A potem pukam znacząco w obudowę komputera. "Jak pan odłoży coś z emerytury, to poszukamy lepszego sprzętu, bo na takim szrocie, to chyba ciężko Panu wykorzystać możliwości, jakie daje Internet".
Zadzwonił już po 2 tygodniach, ogromnie przejęty. "Proszę mi zamówić w Internecie jakiś dobry komputer, tak do 600zł". Znalazłam, zamówiłam. Kurier miał przynieść zakupiony sprzęt panu Andrzejowi do domu. "Nic nie dotykałem, boję się popsuć, proszę przyjechać, czekam!" - tak pan Andrzej obwieścił mi, że nowy nabytek jest już u niego na miejscu.
Przyjechałam, włączyłam. "Chyba popsuty, bo nie słychać by się uruchomił" - zmartwił się p. Andrzej.
"Właśnie tak powinien pracować - cicho i bez trzeszczenia" - uspokoiłam go.

Nareszcie! Windows śmiga jak powinien a p. Andrzej z niedowierzaniem klika na pliki, foldery. "Boże, jaki ja byłem głupi, że wcześniej nie pomyślałem o wymianie komputera na nowszy" - mruczał pod nosem. 
Po wymianie komputera przyszedł czas na wymianę starego monitora CRT na  LCD płaski i matowy  (by p. Andrzejowi nie męczyły się oczy). Potem na szerokim biurku pojawił się skaner, nowa myszka, klawiatura z dużymi literami na klawiszach, pendriv'y. A w komputerze kilka programów, o które prosił p. Andrzej.
I przyszedł czas na naukę obróbki filmów, pisanie tekstów, skanowanie książek czyli wszystko to, co pozwalało p. Andrzejowi rozwijać swoje zainteresowania w temacie leczenia wodą. O co chodziło - nie mam do dzisiaj pojęcia, istotne jest to, że pomogłam mu opanować potrzebne jemu programy a tym samym sprawić, że życie człowieka, który nie bardzo wiedział, co robić na emeryturze diametralnie się zmieniło - zaczął z pasją przekopywać się przez strony internetowe, dzięki którym miał dowieść swoich racji i napisać o swoich założeniach pracę dla uczelni. Wymieniał się mailami z różnymi profesorami, opracowywał konkretne przypadki jak ludziom pomogła woda naładowana jonami (serio nie wiem o co chodziło).
Zwykle radził sobie sam, czasami potrzebował jakiejś pomocy, naprawy, odzyskania przez pomyłkę usuniętego pliku. Wtedy się spotykaliśmy, ja naprawiałam to co trzeba było, a potem siedząc przy kolejnych herbatach (obok nas stał czajnik bezprzewodowy, bo nigdy na 1 herbacie się nie kończyło) rozmawialiśmy o historii Polski, o Łodzi, o Olsztynie, o doświadczeniach na płaszczyźnie naukowej, o polityce, o Żydach, których kiedyś w Łodzi było dużo, słowem o wszystkim.
Czasami zaglądała do nas żona p. Andrzeja, która zawsze się dziwiła. "Jak pani wytrzymuje tyle godzin ględzenia mojego starego?". A on nie ględził, tylko opowiadał - być może o tym, co jego żona już wcześniej słyszała... W każdym razie wychodziłam od p. Andrzeja bogatsza w wiedzę, której w książkach ciężko znaleźć.
Zadzwonił do mnie pewnego listopadowego dnia. Miał zmieniony głos. Poprosił bym przyszła i sprawdziła aktualizacje do oprogramowania. Zastałam całkowicie zmienionego człowieka, który uśmiechając się poinformował mnie, że ma raka, którego nie można już zoperować. Nie biadolił, nie roztrząsał się nad sobą. Posiedzieliśmy tak jak zawsze, on usiłując nadrobić nieopowiedziane jeszcze historie, ja patrząca z niedowierzaniem, że w ciągu kilku miesięcy schudł tak straszliwie. Pożegnaliśmy się jak zwykle, p. Andrzej śmiejąc się sugerował, że może jeszcze wpadnę niedługo by nauczyć go obsługi programu do edycji zdjęć, bo w końcu na raka nie umiera się tak z dnia na dzień.
Minął grudzień, potem styczeń. Podejrzewałam, że cisza ze strony mojego ucznia spowodowana może być pobytem w szpitalu lub jakąś niedyspozycją. Nie chciałam się narzucać i zawracać mu głowy w chwili, kiedy zdrowie jest na pierwszym miejscu.
W lutym na moim telefonie wyświetlił się numer p. Andrzeja. Dzwoniła jego żona. Nie znała mojego numeru telefonu i nie miała jak poinformować mnie, że p. Andrzej odszedł w grudniu. Nie zdążyłam pożegnać człowieka, który ucząc się nowych programów jednocześnie uczył mnie życiowej mądrości człowieka, który przeżył dużo więcej niż ja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz