Kliknij


sobota, 27 grudnia 2014

Olsztyńskie tramwaje - droga do nikąd z Dworcem Głównym w tle

Olsztyn  - kto mieszka ten wie o co chodzi, kto nie wie, ten nie zrozumie.
Tu nie trzeba podkładać bomby, by miasto zamarło - wystarczy rozkopać 2 ulice i mieszkańcy są "ugotowani".
Od pewnego czasu główną inwestycją olsztyńskich władz jest projekt "powrót do przeszłości" - czyli powrót do tramwajów.
Tak, tramwaje kursowały kiedyś po ulicach Olsztyna - miasta, na które Prusacy mieli pomysł. Od ponad 70 lat żadna olsztyńska władza nie ma pomysłu na miasto. Stąd szpetne budynki rodem z komuny, które trwają do dzisiaj i betonowe bunkry budowane jako standard teraźniejszości. Stosunkowo wąskie ulice, jakie budowano 30-40 lat temu są zbyt wąskie by można było wygospodarować na nich osobny trakt dla tramwajów.
Dodać należy jeden ważny szczegół, który chyba wymknął się współcześnie władającym miastem - tramwajów było zdecydowanie więcej niż samochodów! Jak wspominają starzy mieszkańcy Olsztyna z dzielnicy Zatorze - tramwaj jechał ul. Wojska Polskiego i przez kolejne 15 minut dzieci z pobliskich domów bawiły się na ulicy! Olsztyn nie bardzo zmotoryzowanym miastem, więc również po wojnie i w latach 60-tych tramwaj stanowił doskonałe dopełnienie transportu publicznego pomagającego poruszać się po mieście, w którym było stosunkowo mało samochodów.
Linie tramwajowe obejmowały swoim zasięgiem praktycznie połowę dzisiejszego miasta - od przystanku przy jeziorze Długim (na wysokości ulicy Jeziornej) następnie ul. Grunwaldzka, ul. Prosta, ul. 1 Maja, ul. Partyzantów aż do Dworca Głównego. Dodatkowo kursowała druga linia tramwajowa od Stadionu Leśnego  - ul. Wojska Polskiego, ul 1 Maja - do Ratusza. W pozostałych miejscach funkcjonowały trolejbusy.
Poniżej schemat jazdy tramwajów - zielona trasa - trasa tramwajów kursujących prze 1965 rokiem oraz nowo powstająca trasa - kolor fioletowy.


Niby wszystko pięknie - akurat ul. Sikorskiego jest na tyle szeroka, by móc wybudować tam osobny pas dla tramwajów. Gorzej będzie z węższymi ulicami jak Wilczyńskiego, Kościuszki czy Piłsudskiego. Poniżej planowane linie tramwajowe:



Wszystkie ulice wybrane jako te, gdzie mają jeździć tramwaje są zakorkowane. Zakorkowane są z prostego i błahego powodu - sygnalizacja świetlna jest niezsynchronizowana zupełnie. Budowane nowe ulice - jeśli jest z nimi jakiś problem - okładane są z przodu i z tyłu stawianymi światłami. Odnoszę wrażenie, że władze miasta nie widzą lub nie wiedzą o niektórych fenomenach, jakie jakiś idiota funduje miastu.
Na odcinku od skrzyżowania ul Kościuszki/al.Piłsudskiego do skrzyżowania ul. Kościuszki/Żołnierska są 3 światła. Niecałe 250 metrów! A takich baboków porobionych w mieście jest dużo więcej.
Zamiast coś z tym zrobić - poprawić, zmienić to do zakorkowanego miasta dokłada się tramwaje. Zgoda, fajnie wrócić do czegoś co było, ale Olsztyn nie ma warunków ku temu, by do samochodów dołożyć jeszcze tramwaje.
Olsztyn to nie Warszawa
Kto wie jakie utrudnienia są w miastach, gdzie nie ma osobnych tras dla tramwajów i jak super korkuje się miasto - zapraszam do zwiedzania - najlepiej Bydgoszczy i Katowic.
Kto mieszkał w Gdańsku lub w Gdyni wie jaka jest zasadnicza różnica pomiędzy liniami trolejbusowymi a tramwajowymi - poza hałasem i korkującymi się ulicami. W przypadku awarii trolejbusu wystarczy zdjąć antenki z trakcji trolejbusowej. A co w sytuacji, kiedy popsuje się tramwaj? Pomijam  ten hałas, brzydką sieć trakcyjną rozsnutą nad całym miastem.

Warto się też przyjrzeć samej trasie oznaczonej zieloną linią.
Akurat tam, gdzie ma jeździć tramwaj - od ul Witosa, poprzez Wilczyńskiego - jest bardzo dużo autobusów, które sobie świetnie dają radę. Dodatkowo - mają dość optymalnie krótką trasę ale od drugiej strony - poprzez ulice Krasickiego, Wyszyńskiego i Dworcowa ( na przykład autobusy nr 2 i 26) lub takie, którymi bez przeszkód można dotrzeć do Jakubowa (autobus "17") lub Lubelska - Cementowa (autobus nr 21). Ze schematu wynika, że linia ta ma stanowić dogodne połączenie do Galerii Warmińskiej oraz do Dworca, przy czym przystanek Dworzec Główny po trasie Kościuszki i Piłsudskiego (niedaleko Uranii) to chyba jedynie z myślą o tych, którzy wybierają się tylko na pociąg. Ach, nie, przepraszam - do kolejnej galerii, o czym za moment.

Ostatnie co dziwić może to koszty i brak ekologii.
Olsztyn - wraz z 11 jeziorami w obrębie miasta, którymi tak chełpi się większość olsztyniaków - nie jest aż taką metropolią, której tramwaje są niezbędne. Zamiast pakować kolosalne pieniądze w drapanie ulic i dręczyć mieszkańców uciążliwymi remontami ulic wystarczyłoby położyć jedynie sieć trakcyjną i uruchomić kilka linii trolejbusowych - koszty inwestycji byłyby niewspółmiernie niższe. Zwłaszcza, że aktualnie powstaje prototyp elektrycznego przegubowego autobusu. Ale jak widać - ktoś się uparł na tramwaje - drożej przecież rozkopywać ulice, kłaść tory niż pokusić się tylko o sieć trakcyjną dla trolejbusów.
Ekologia widać nie jest po nosie władzom miasta. Prąd nie ucieka ot tak sobie - dostaje się do gleby, do rur - gdzieniegdzie jeszcze starych, miedzianych, w których płynie woda. Jeśli chcemy mieć czystą wodę w domach, bez jakichś elektroliz itp - tym bardziej powinniśmy zostawić szalony pomysł z budową linii tramwajowych.
Nie jesteśmy metropolią, którą stać na tego typu zachcianki!
Najpierw genialny pomysł z tramwajami, które powinny dojechać do Dworca Głównego. A plany nowego Dworca Głównego wyglądają tak:

Nie mam pojęcia komu ma służyć ten kolos z podziemnym dworcem PKS, salą kinową i kolejną galerią handlową. Turyści traktują Olsztyn jako przelotowe miasto na trasie do wielkich jezior mazurskich, a sami turyści twierdzą, że miasto to jest zupełnie nieprzyjazne dla turystów pod względem urbanistyki. Koszt inwestycji tego cuda to 250 milionów euro.
Pytanie za 100 punktów - nie prościej było by odkorkować miasto?
Wystarczyłoby zrobić kilka rzeczy, by Olsztyn stał się przyjaznym miastem nie tylko dla turystów ale i dla samych mieszkańców.
1. Zmodernizować i sensownie ustawić oraz zsynchronizować sygnalizację świetlną.
2. Wybudować obwodnicę, która załatwiłaby sprawę tirów jeżdżących przez miasto.
3. Wybudowanie przejść podziemnych - zwłaszcza w okolicach "trumny Małkowskiego, zwanej Alfą/Aurą".
4. Nanieść poprawki w liniach autobusowych tak, by każde osiedle miało przynajmniej jedno połączenie z innymi - zwłaszcza jeżeli chodzi o nowe, rozbudowujące się osiedla.
5. Zlikwidowanie/zakaz/ograniczenie ilości oddziałów banków - zwłaszcza ul. Pieniężnego, Staromiejska i ogólnie Stare Miasto - jest nie do przyjęcia, że turyści na Starówce zamiast sklepów widzą tylko oddziały banków, a mieszkańcy Starego Miasta oraz Śródmieścia mają problem ze zrobieniem codziennych zakupów (zakupy w Alma w trumnie Małkowskiego to żadne rozwiązanie).
6. Zbudowanie sensownych kilkukondygnacyjnych garaży postojowych dla osób, których celem jest Starówka i 
 Śródmieście.

To miasto było piękne! Było Sopotem Północy! Z hotelami, zapleczem rekreacyjnym, kawiarniami i innymi przybytkami kultury. I od 1945 roku jest non stop niszczone, budowane bez żadnego sensownego planu, bez pomysłu na 100 lat naprzód, w którym stawia się takie badziewia jak budynek Okrąglaka, DH Dukat - który powinien być rozebrany na części pierwsze, a nie odrestaurowany. Nie powinno być takich koszmarów budownictwa jak Aura czy Galeria Warmińska.
Stawianie kolejnych galerii handlowych przypomina pewną historię o mieście, w którym nikt nie miał pieniędzy ale każdy chciał coś sprzedać, bo każdy miał sklep. Nie ma tu żadnej inwestycji przemysłowej, praktycznie wszystkie zakłady jakie były - poza fabryką opon - przestały istnieć. Miasto nie może opierać się tylko na sprzedaży towarów branych z hurtowni i sprzedawanych w galeriach handlowych, które nie należą do miasta. Ale w końcu - ktoś te umowy, przetargi podpisuje!
Zdaję sobie sprawę, że w tym mieście jedyne co stanowi własność miasta to zamek i park - bo cała reszta to inwestycje rujnujące zarówno miasto, tereny zielone i jeziora. Bo żaden prawdziwy Olsztynianin nie pozwolił by, by jego miasto było w ten sposób szpecone.

piątek, 19 grudnia 2014

Zdjęcia i ich wykorzystywanie w programach do tworzenia wzorów, czy prawa autorskie raz jeszcze.

Tocząc na FB dyskusję na temat legalności rozpowszechniania jedna z głupio-mądrych paniuś stwierdziła, że ona sobie sama robi wzory w programie i kto chce temu wysyła.
Nie do końca jest tak jak paniusia sobie wyobraża - no chyba że obrazki robi w windowsowskim Paint'cie - wtedy jak najbardziej. Nie podejrzewam jej jednak o samodzielnie tworzenie grafik, bo z jej wrzuconych zdjęć na grupę nic takiego nie wynikało. Foty żywcem zerżnięte (ups, sorry - skopiowane) z internetu i przerobione na wzory.
Może kilka słów na temat zdjęć z internetu i ich obrabianiu przez programy - jakiekolwiek oraz jakiekolwiek ich wykorzystywanie przy projektowaniu elementów reklamowych, stron WWW itp.
Istnieje kilka rodzajów licencji dotyczących własności intelektualnych zamieszczonych w Internecie.
Są to:
  1. Uznanie Autorstwa(Attribution - BY) - zezwala się na kopiowanie, dystrybucję, wyświetlanie i użytkowanie dzieła i wszelkich jego pochodnych pod warunkiem umieszczenia informacji o twórcy.
  2. Użycie Niekomercyjne(Noncommercial - NC) - zezwala się na kopiowanie, dystrybucję, wyświetlanie i użytkowanie dzieła i wszelkich jego pochodnych tylko w celach niekomercyjnych.
  3. Bez Utworów Zależnych(No Derivative Works - ND) - zezwala się na kopiowanie, dystrybucję, wyświetlanie tylko dokładnych (dosłownych) kopii dzieła, niedozwolone jest jego zmienianie i tworzenie na jego bazie pochodnych.
  4. Na Tych Samych Warunkach(Share Alike - SA) - zezwala się na kopiowanie, dystrybucję, wyświetlanie i użytkowanie pochodnych dzieł, pod warunkiem że będą one opublikowane na takiej samej licencji.
Kombinacje powyższych warunków stanowią sześć podstawowych licencji:
  • Uznanie Autorstwa (CC-BY)
  • Uznanie Autorstwa – Użycie Niekomercyjne (CC-BY-NC)
  • Uznanie Autorstwa – Użycie Niekomercyjne – Na Tych Samych Warunkach (CC-BY-NC-SA)
  • Uznanie Autorstwa – Użycie Niekomercyjne – Bez Utworów Zależnych (CC-BY-NC-ND)
  • Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach(CC-BY-SA)
  • Uznanie Autorstwa – Bez Utworów Zależnych (CC-BY-ND)
Najpopularniejszą licencją stosowaną w Internecie jest licencja Creative Commons - w skrócie nazwana CC BY. Licencja ta zezwala na swobodne kopiowanie, rozpowszechnianie i użytkowanie oraz tworzenia jego opracowań pod warunkiem zamieszczenia informacji o jego twórcy.

Drugim najpopularniejszym rodzajem licencji jest tak zwana CC0 - daje ona twórcy możliwość zrzeczenia się jego praw autorskich do utworu. Na podstawie tej licencji następuje przejście utworu do domeny publicznej, wskutek czego utwór może być swobodnie wykorzystywany, rozpowszechniany, modyfikowany, kopiowany i nie ma potrzeby podawać żadnej wzmianki o jego pierwotnym twórcy.
Aby nie być na bakier z prawem - osoby, które korzystają z różnych programów pozwalających na modyfikację zdjęć, grafik na wzory powinny szukać takich zdjęć, które są na licencji CC0, lub w przypadku zdjęć objętych licencją - podać imię i nazwisko osoby, która ma prawa autorskie do utworu lub kupić od autora prawo do wykorzystania go we wzorze.

 Gdzie znaleźć darmowe zdjęcia? - podaję linki za klosinski.net

Darmowe zdjęcia CC0
Wysoka jakość:
Przyzwoita jakość:
Darmowe zdjęcia CC BY
Wysoka jakość:
Przyzwoita jakość:
Jak widać zdjęć darmowych w Internecie jest masa - trzeba tylko wiedzieć czego się szuka.
Paniusie z grupy na FB mają to głęboko gdzieś.
Padłam, jak jedna z nich powód podała wręcz infanylny. Cytuję dosłownie:
"Ale my żyjemy w biednej Polsce. Mamy demokrację i wszyscy jesteśmy szczęśliwi jeśli jeden drugiemu taki wzór udostępnia bo najczęściej nie stać nas kupić. Nas okrada Państwo Polskie. Może odnośnie okradania udzielić się na jakiejś rządowej grupie"
 
Słowem - skoro Państwo Polskie nas okrada, to możemy i my okradać - zwłaszcza autorów zagranicznych, którzy z Polską mają tyle wspólnego co ja z Teatrem Bolszoj :)
I drugi cytat odnośnie rozpowszechniania nie swoich wzorów:
"Ale jest jeszcze coś takiego jak bycie człowiekiem".

Czyli paniusia powinna zastosować ten sam manewr w pasmanterii - wejść do środka, stanąć przy karuzeli z muliną, ukraść trochę motków, a w sytuacji, kiedy za rękę złapie ją ekspedientka powiedzieć "nie stać mnie, proszę pani, bądź pani człowiekiem i pozwól się okraść".

Taka myśl na koniec : większość projektantów schematów oraz duża część zdjęć zamieszczonych w Internecie są własnością intelektualną osób, które nie mieszkają w Polsce (biednym kraju), i na dodatek w ich krajach bardzo restrykcyjnie podchodzi się do praw autorskich. Nie wiem czy bardziej się opłaca pobrać darmowe zdjęcia czy płacić wysokie kwoty w sądach w Stanach Zjednoczonych, Francji czy Kanadzie za naruszenie czyichś praw autorskich.

środa, 17 grudnia 2014

Prawa autorskie na Facebooku cz. dalsza i jak sobie radzi administrator grupy - niebywałe!

Ostatnio pisałam o łamaniu praw autorskich na grupie związanej z wyszywaniem metodą haftu krzyżykowego oraz beztrosce, z jaką panie wzajemnie sobie "udostępniają" cudze projekty.
Nie minęło dużo czasu jak jedna z uczestniczek poprosiła o skasowanie wzorów, które wrzuciła na grupę bo "jakaś pani domaga się zdjęcia ich, twierdząc, że to jej własność, a ja nie mam zamiaru się z nią użerać".
Posypały się komentarze, z większości z nich biło święte oburzenie, że ktoś domaga się zdjęcia wzorów, które one wynalazły w gazetkach z wzorami do wyszywania. Ktoś nawet napisał, że "o co tej pani może chodzić, skoro udostępnia te wzory do gazetek". Ktoś inny zaproponował, by grupę zrobić zamkniętą i "wtedy nikt z zewnątrz nie będzie widział zawartości - w tym schematów". Tłumacząc na polski : zamknijmy drzwi tego burdeliku, to żaden autor nie zobaczy, że jest okradany.
OKRADANY.
To, że czyjeś wzory są w gazetce to nie jest jego strony udostępnianie - dostaje za to pieniądze! Ma zapłacone za każdy wzór znajdujący się w gazetce.
Podniosły się oburzone głosy, że tych wzorów jest masa na internecie.

To czy są czy nie ma - to już inna bajka. Autor powinien zgłosić nadużycie do różnego rodzaju chomików i innych takich wynalazków. Ale skoro autorka wzorów znalazła je na grupie i grzecznie PROSI o ich usunięcie to moim zdaniem morda w kubeł, usunąć i przeprosić!

Zdążyłam tylko napisać, że czekam, aż następny autor odezwie się w podobnej sprawie i że (mam nadzieję) nie będzie prosił o zdjęcie wzorów tylko zacznie dochodzić swoich praw w sądzie - tak ku przestrodze innych.
Najciekawiej zachowała się administratorka grupy - skasowała wszelkie posty, które dotyczyły praw autorskich!
Widać impertynencja niektórych BABOKÓW sięga zenitu - postów nie ma, więc sprawy nie ma, tak?
Pliki ze wzorami (poza tymi, o usunięcie których dopraszała się autorka) nadal sobie wiszą. Proceder kwitnie, co rusz kolejne schematy wpadają na grupę a administrator zamiast podejść do sprawy poważnie - pousuwać wszelkie wzory i pozostawić zdjęcia gotowych robótek czy też przydatnych linków - usuwa niewygodne posty odnośnie praw autorskich.

Szczyt bezczelności! Zdumiewająca metoda na załatwienie sprawy!
Paniusia bez żadnej wiedzy na temat kopiowania powielania i udostępniania wzorów - podkreślę - wzorów do których udostępniania nie ma żadnych praw - zakłada sobie grupę funkcjonującą jako kantorek piracki, gdzie schematy krążą sobie pomiędzy uczestnikami jakby nigdy nic!
Paniusia temat zamiotła pod dywan, pousuwała posty i sprawa zamknięta.

Jeżeli tworzycie swoje projekty - uważajcie - internetowi złodzieje wzorów buszują w internecie - pod własnymi imionami i nazwiskami.

niedziela, 14 grudnia 2014

Sto kolorów w obrazie oraz o tym jak się mają prawa autorskie.

Na różnych forach i grupach dyskusyjnych jest masa pań i dziewczyn, które namiętnie wyszukują zdjęcia lub obrazy i skrzętnie przerabiają je na wzory haftu krzyżykowego. Większość brzmi : "Cudny obrazek, przerobiłam sobie, 98 kolorów DMC" "Śliczna focia, właśnie zrobiłam z niej wzorek, wyszło TYLKO 78 kolorów".
Czytam te wpisy i śmiech przeplata się ze złością. W proporcjach 1:1. Dlaczego?
Może najpierw ta weselsza strona postów.
I cóż z tego, że obrazek/fotka/rysunek super jeśli wzór wykonany na jego podstawie zbliża się do setki? Pal sześć wzór - papier przyjmie dużo. Na monitorze też się da wyświetlić nawet przy lichej karcie graficznej. Pytanie : jak chcesz ogarnąć te 100 kolorów w obrazie i na co ci to wogóle?
Podejrzewam niektóre osoby o skłonności sado-maso w dziedzinie wyszywania, skoro "tworzą" tego typu wzory.
Pominę koszty - nie zaglądam w cudzą kieszeń, ale kupno 100 motków DMC to ok. 300zł.
Wiadomo, że im więcej kolorów, tym większy rozmiar kanwy, która to musi przyjąć. Mało tego - niewiele osób rozumie, że obraz wykonany techniką haftu krzyżykowego polega na dokładnym dopasowaniu kolorów a nie na odwzorowaniu 1 pixel = 1 krzyżyk. Tak się nie da!
Większość programów, które oferują "szybki" wzór tworzy je na podstawie ilości podanych kolorów oraz wielkości kanwy i dobiera kolory na zasadzie "uśredniony" kolor
Słowem tam, gdzie są 3 pixele z czego jeden jest biały, drugi czary a trzeci czarny (co oko odczytuje jako walor) program matematycznie uzna za 1 punkt w kolorze ciemnej szarości.
Im więcej kolorów tym uśrednione wartości kolorów, tym obraz po wyszyciu robi się mdły i nie ma nic wspólnego z pierwotnym obrazem. 
Wystarczy porównać profesjonalnie wykonane obrazy - naprawdę ze sporą ilością kolorów w pierwowzorze. Liczba kolorów w obrazach zazwyczaj nie przekracza 40 kolorów! Robi się tak dlatego, iż oko ludzkie potrafi "domalować sobie" kolory, które w obrazie krzyżykowym oglądanym z większej odległości wogóle nie występują.
Cóż, wychodzi na to, iż większość osób nie ma bladego pojęcia na czym polega dobrze zrobiony wzór. Pozostaje tylko pusty śmiech i wyrazy głębokiego ubolewania, że ukończony obraz będzie mocno odbiegał od oryginału.

A jeśli chodzi o oryginały. Panie sobie skrzętnie pobierają zdjęcia, obrazki i co tam jeszcze innego w sieci znajdą i im się spodoba i zupełnie nie przejmują się czymś takim jak prawa autorskie. O ile w przypadku "Bitwy pod Grunwaldem" i "Ostatniej Wieczerzy" czy "Mona Lisa" prawa autorskie wygasły, a same obrazy są dobrem ludzkości o tyle fotki czy obrazki współczesnych twórców i malarzy są ICH własnością. Nawet jeśli owe prace nie są podpisane - bez zgody autora nie wolno w żaden sposób przerabiać i wykorzystywać ich pracy.
Żeby było zabawniej - przerabiane jest dosłownie WSZYSTKO - postacie z bajek Disneya, Pixar Studio, MGM, Coca Cola, Casio - co komu wpadnie w oko.
Tym bardziej złości, że w internecie można zakupić za naprawdę niewielkie pieniądze prawa do wykorzystania zdjęć czy innych projektów artystycznych. 
Wkurza mnie to, że paniusie potrafią wydać na gazetkę ze wzorami 12zł ale pozostałe wzory "tworzą" na podstawie UKRADZIONYCH zdjęć, bo według nich - to co w Internecie to jest niczyje! Żal wydać 5-10 zł na legalny zakup czyjegoś zdjęcia? Bo się twórcy zdjęcia nie należy? A niby z jakiej racji? Skoro Ci się coś podoba Paniusiu, to chociaż napisz emaila do autora zdjęcia, czy możesz użyć foty do wykonania wzoru - czy to tak dużo? A może autor nie życzy sobie, by jego super zdjęcie wykorzystane do wzoru i wyszyte 98 kolorami i dalekie od pierwowzoru szpeciło kilka mieszkań?
I jeszcze może nie pisałabym o tym głośno, gdyby kradły te obrazki, robiły wzory i same sobie je wyszywały. Ale nie - w ramach "wspaniałomyślności" wysyłają to dalej, tym samym powielając wielki shit, bo inaczej tego nazwać nie można.

piątek, 12 grudnia 2014

Cena wizytówki, cenny czas i dlaczego ma się mocno w plecy.

O problemach wynikających z braku briefa pisałam ostatnio. Dzisiaj krótkie historyjki o projektach, które były mocno kosztowne.

Istnieją programy "graficzne" pod wspólnym tytułem "zrób to sam", gdzie do stworzenia wizytówki wystarczy zaimportować jakieś logo, wybrać jakiś layout i gotowe. Takie wizytówki - gotowce oferują firmy, które z projektowaniem nie mają nic wspólnego i realizację wizytówek mają jako dodatkową usługę dla klienta, który przyszedł zamówić np. pieczątkę dla swojej firmy.
Koszt realizacji takiego zamówienia wizytówek to cena ok 50zł (różne miasta i różna cena, podaję uśrednioną kwotę). Za 4-5 kliknięć myszką - naprawdę dobra cena.

Nieco inaczej to wygląda gdy klienta nie zadowala sztancowa wizytówka z programu dla idiotów i chce czegoś innego i niepowtarzalnego. I wtedy musi się udać do firmy reklamowej lub poszukać wśród znajomych kogoś, kto potrafi coś sensownego zaprojektować.
Super, jeśli ktoś wie czego chce, ma jakąś wizję jak wizytówka ma wyglądać. Gorzej jeśli tej wizji nie ma. Wtedy może się okazać, że czas za realizację projektu wizytówki kosztuje kilka razy drożej.

A jeśli zamiast wizytówki jest to broszurka, plakat, ulotka, folder reklamowy, banner, rollup?

Historyjka 1.
Szef Bardzo Szanownej Firmy dzwoni w sprawie zamówienia plakatu reklamującego nowy produkt, który wszedł na polski rynek, ale dotychczasowa forma reklamy nie przynosi wymiernych korzyści. Plakat ma mieć odpowiednie wymiary, zawierać informacje o produkcie, dostaję też info, że produkt ma się kojarzyć z urlopem, plażą itp.
Wstępnie ustalona jest kwota oraz data pierwszych projektów do akceptacji.
Zazwyczaj robię 2-3 wstępne projekty, które dostaje klient, po wybraniu jednego z nich zaczyna się konkretna realizacja i udoskonalanie.
Po 2 dniach wysyłam mailem pierwsze propozycje. Kolejne 3 dni to czekanie na odpowiedź. Rozumiem - w Bardzo Szanownej Firmie maile się odbiera, ale nie ma czasu na odpisywanie na nie.
Po 3 dniach przychodzi email - jedna z propozycji jest dla Szefa BSF (Bardzo Szanownej Firmy) przypadła do gustu.
Wysyłam więc maila z prośbą o przesłanie mi zdjęcia w bardzo dobrej jakości, gdyż taka jest mi potrzebna do realizacji.
Mija kolejny dzień - sekretarka z BSF wysyła mi zdjęcie produktu, który ściągnęła ze strony www - dokładnie to samo zdjęcie, które ja wykorzystałam w projekcie wstępnym gdyż BSF zapomniała mi zdjęcia dostarczyć. Odpisuję więc prędko by nie było niejasności, że chodziło mi o duże zdjęcie, bo to ze strony www nie nadaje się do niczego.
BSF prawdopodobnie przez 5 kolejnych dni szukała dobrej jakości fotki, bo po tylu dniach przysłali mi to, o co prosiłam. By nie tracić czasu czas ten spożytkowałam na szlifowanie i cyzelowanie projektu.
Projekt praktycznie gotowy. Wysyłam projekt na obecnym etapie do akceptacji.
Po 2 dniach czekania dostaję wiadomość, że projekt ładny i udany tylko "czy można zmienić kolor tła na bardziej jaskrawy a literki u góry powiększyć i pogrubić?".
Jasne, że można. Zmieniam literki i tło na wytyczne i wysyłam mailem z pytaniem czy coś jeszcze poprawić.
Tym razem BSF mnie zaskoczyła natychmiastową reakcją - mail przyszedł po niecałej godzinie.W wiadomości pani Bożenka (kimkolwiek jest - nie znam) oznajmia, że w takim układzie powinnam dopisać cenę oraz dodać nieco cienia pod produktem, by był efekt 3D.
Poprawiony projekt niestety wysłałam po godzinie 16.00, kiedy to BSF już ma zamknięte biuro, dlatego maila z odpowiedzią dostałam dopiero po kolejnych 4 dniach. Pani Bożenka pisze, że przypadkiem skasowała mojego ostatniego maila i w związku z tym prosi, bym przesłała projekt jeszcze raz. Najprawdopodobniej ostatnie 4 dni po prostu szukała tego skasowanego maila.
Wysyłam projekt jeszcze raz i spoglądam nerwowo na kalendarz, bo realizacja projektu zaczyna wkraczać w 3 tydzień.
I wreszcie po kolejnych 2 dniach pan Mariusz (kimkolwiek jest) w imieniu pani Bożenki oraz Szefa wysyła mi wiadomość, że jednak najlepszym rozwiązaniem był wstępny projekt, jaki przesłałam na początku!
 Podsumowując - realizacja projektu zajęła 15 dni, z czego 9 dni to był czas niepotrzebnych zmian.
Szef BSF po potwierdzeniu - tym razem telefonicznym - że projekt jest zaakceptowany przy okazji poinformował mnie, że pieniądze za projekt zostaną mi posłane w następnym miesiącu.

Historyjka 2
Koleżanka poprosiła mnie o zrobienie ulotki reklamowej - Krótki tekst, 3 zdjęcia, kolorowe tło.
Rozmiar ulotki A5. Wysłała od razu zdjęcia i tekst oraz napisała w jakich kolorach na być tło. Banał.
Po godzinie wysyłam jej propozycję. - jest zadowolona ze wszystkiego poza jednym - fotki nie bardzo jej pasują. W związku z tym ona prędziutko wyśle mi 3 inne fotki, które mam podmienić i "będzie gotowe".
Faktycznie, fotki przesłane błyskawicznie. Tyle, że te poprzednie były pionowe, a te które przesłała są w poziomie. By je zmieścić muszę poprzesuwać tekst. Po chwili mam poprzesuwane wszystko tak, by nowe zdjęcia pasowały do całości. Projekt leci do koleżanki. I po chwili telefon od samej zainteresowanej: "Ojej, teraz to w ogóle inaczej wygląda, tamto rozmieszczenie tekstu było o wiele lepsze, zmień na poprzedni układ,dobrze?"
Tłumaczę, że przy poziomych zdjęciach tekst się w mieści... Chyba że pomniejsze zdjęcia i będą dziury. "Dobrze, niech będą dziury, tekst musi być taki jak wcześniej".
Poprawiam tekst do poprzedniego układu, fotki pomniejszam i wysyłam. Po chwili znowu telefon "No nie, takie dziury są niedopuszczalne! Może wyślę ci inne fotki pionowe?"
Nowe zdjęcia przysłane, montuję je w projekcie. Wysyłam. Telefon "Tło nie bardzo mi pasuje do tych fotek teraz. Może jakieś inne kolory trzeba zrobić".
Jak trzeba, to trzeba. Zmieniam kolory tła.Telefon. Potem zmieniam kolor tekstu, który nie pasuje do koloru tła.Telefon. Potem zmieniam krój liter, które nie są czytelne w tym kolorze. Telefon. Następnie zmieniam układ tekstu, bo krój liter sprawia, że tekst nie mieści się na formacie.... Telefon - już chyba ostatni, bo wszystko jest tak jak "miało być" (Kompletnie inne tło, inne zdjęcia, inny układ tekstu). Ostatnia zachciewajka koleżanki: "Może daj naokoło jakąś ramkę, taką niezobowiązującą". Ramka gotowa. Email. Telefon : "A czy zamiast ramki możesz zrobić takie jakby poszarpane brzegi tego kolorowego tła, to nam się zrobi taka biała, słitaśna biała ramka?".
Szarpię tło, a mną szarpią nerwy.
Banalny projekt ulotki reklamowej urasta do rangi arcydzieła, nad zrobieniem którego spędzam w sumie 12 godzin.
I gdy już jest gotowy koleżanka zdziwiona jest ceną. Dlaczego tak drogo?
Bo cena za godzinę projektowania wynosi odpowiednią kwotę. a 12 godzin x odpowiednia kwota daje odpowiednią sumę, droga koleżanko.
Naburmuszona stwierdziła, że płaci się za efekt a nie za godzinę. Zasugerowałam, żeby następny projekt broszurek zlecała firmie reklamowej, gdzie praca grafika za 1h projektowania wynosi odpowiednią cenę x 2.

Zasada kółka graficznego przy założeniu, iż ustala się określoną kwotę za projekt działa zawsze zwłaszcza jak klient lubi kręcić nosem, a kręcić lubi zazwyczaj każdy.
Zasada kółka graficznego bez ustalonej ceny za godzinę to praca, za którą nigdy nie zobaczy się złamanego grosza.
Dlatego warto za dodatkowe zmiany i przeróbki ustalać cenę za godzinę, co w sposób radykalny odejmuje animuszu klientowi, który kręci nosem i co chwilę ma jakieś "ale" - najwidoczniej jest wtedy świadomy, że każde takie "ale" to dodatkowa kasa, którą musi zapłacić za dodatkowe godziny projektowania.

wtorek, 9 grudnia 2014

BRIEF, trudni klienci oraz zasada kółka graficznego - Historie prawdziwe.

Na początek krótkie wyjaśnienie, cóż to takiego ten straszny BRIEF.
Brief to swojego rodzaju ankieta dotycząca potrzeb zamawiającego odnośnie projektu, który zleca do wykonania. Zawiera szereg pytań lub opcji do wyboru, pozwala określić zamawiającej osobie czego tak naprawdę oczekuje.
Dla realizującego projekt jest podstawowym punktem odniesienia - czymś, co ma ułatwić i przyśpieszyć proces projektowania. Ułatwić pracę i nie szukać na oślep najlepszego rozwiązania.

Dla osób niezorientowanych - dzisiejszy biznes bez reklamy nie funkcjonuje. 
Poczynając od znanych w całym świecie marek aż do tych malutkich bądź lokalnych - by móc sprzedać cokolwiek - trzeba dać się odnaleźć. Walka o klienta za pomocą reklamy pożera ok 80% budżetu przeznaczonego na rozwój firmy. Wmawianie sobie i innym, że pieniądze wydane na reklamę to kasa wywalona w błoto skazuje firmę na brak klienta lub w najlepszym wypadku - mocno okrojoną liczbę zainteresowanych towarem lub usługami, które oferuje firma.
Dla tych, którzy uważają, że bredzę - rozejrzyjcie się wokoło. Jesteście na każdym kroku bombardowani reklamami. Przestajecie zwracać uwagi na byle jakie szyldy i nazwy sklepów czy restauracji. By przeciętny zjadacz chleba zakodował sobie w głowie, że jakaś firma istnieje i coś oferuje fachowcy od reklamy dwoją się i troją by sprostać zadaniu.
Reklama kosztuje. Mniej lub więcej - zwykle więcej - ale nie jest za darmo.
Pytanie za 100 pkt - co da bardziej wymierne efekty - billboard ustawiony przy ulicy czy reklama na Internecie? Ile osób przejdzie ulicą, jaki procent z nich dojrzy ów billboard i jaki odsetek z nich będzie zainteresowanych zawartością reklamy? A ilu ludzi obejrzy sobie reklamę w Internecie?

W dzisiejszym świecie jednym z najważniejszych miejsc, gdzie firmy znajdują klienta jest Internet. Skończyły się czasy, że postawienie billboardu przy szosie przyniesie skutek. Co więcej - w dzisiejszych czasach firma nie posiadająca swojej strony internetowej bądź sklepu internetowego wygląda podejrzanie.
Oczywiście dla starszego pokolenia, które pamięta czasy akwizytorów domowych i ulotek zatkniętych w drzwi nadal ulotki i broszurki są najlepszą formą zdobycia klienta. Ale kto nie idzie z duchem czasu ten zostaje w tyle.

Reklama, by była skuteczna musi być widoczna, ma przyciągnąć uwagę potencjalnego klienta. Czy przy szosie, czy w Internecie, czy na słupie ogłoszeniowym obok przystanku. By stworzyć dobrą reklamę i by zamawiający był z niej usatysfakcjonowany - niezbędne jest poznanie oczekiwań - co reklama ma zawierać, w jakich ma być kolorach, jakie informacje są w niej najistotniejsze. Do tego właśnie służy Brief.

A teraz coś o Briefach i trudnych klientach.

Historyjka 1.
Dzwoni do mnie klientka, która chce stronę internetową. Pyta o cenę i czas realizacji. Tłumaczę cierpliwie, że cena jest zależna od tego, jakiej wielkości ma być strona, czy oparta na CMS bądź nie, czy mają być dodatkowe pluginy, skrypty...
Wiedząc, że klientka ma praktycznie zerowe pojęcie o tym, czym jest strona internetowa i jaka jest jej funkcja oznajmiam, że wyślę jej brief dotyczący zamawianej strony internetowej. Zaznaczam, żeby wypełniła go na spokojnie, wypełniła go zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, bo to znacząco przyśpieszy pracę oraz pozwoli określić kwotę za wykonanie. Przytaknęła, podziękowała, rozłączyła się uprzednio podając adres mailowy.
Brief posłany.
Dodam, że w briefie poza częścią typowo techniczną jest spory fragment, w którym klient ma opisać profil firmy dla której ma być strona, podać ewentualną kolorystykę i jakie uczucia ma wzbudzać strona wobec osoby, która ją odwiedza.
Kobieta dzwoni do mnie kolejne 3 dni z rzędu opowiadając różne mało istotne rzeczy na temat jej chciejstwa dotyczących strony internetowej. Cóż, na podstawie tych danych nadal nie wiem, czego klientka tak naprawdę oczekuje. Pod koniec każdej rozmowy przypominam jej, że nadal czekam na wypełnionego briefa, co skutecznie zamyka jej usta (przynajmniej na kilka godzin, po których znowu dzwoni i historia się powtarza).
Po 4 dniach dostaję emaila z "wypełnionym" briefem. Odpowiedzi wpisane przez klientkę są mało konkretne, nie podała nawet kolorystyki strony (stwierdzenie "ma być ładnie" - nic mi nie mówi). Pozostałe odpowiedzi są w podobnym tonie. Generalnie - brief nie daje mi niczego, żadnego punktu zaczepienia, bym mogła zacząć coś działać. Pełna dobrych chęci zaproponowałam, że po prostu zadam jej kilka pytań, których nie ma w briefie lub których nie zrozumiała. Zapytana o wygląd strony głównej pani zasugerowała mi, bym zrobiła jakieś ładne logo...
Strach mnie ogarnął na samą myśl, bo w sytuacji, kiedy klient nie ma logo dostaje brief dotyczący logo firmy.

Historyjka 2.
Dzwoni klient, który chce "odświeżyć" istniejącą już stronę. Podaje adres i opisuje jakie chce mieć zmiany. Ponieważ człowiek konkretny i rzeczowy zapisuję sobie jego sugestie darując sobie briefa.
Ogólnie - branża budowlana, firma zajmuje się przede wszystkim naprawą nawierzchni dróg i chodników. Na samym końcu rozmowy facet informuje że chciałby na samej górze rysunek kreta z młotem pneumatycznym, który rozwala stary asfalt.
Po kilku dniach poprawki naniesione, rysunek kreta z młotem wstawiony. Dzwoni klient, właściwie zadowolony z naniesionych zmian poza jednym wyjątkiem.
"Bo wie pani, pani tam dała rysunek kreta z tym młotem, ale to miał być ten czeski krecik z dobranocek". Kompletnie zaskoczona pytam: "A ma pan zgodę autora na wykorzystanie tej postaci na swojej stronie". Facet zdziwiony, ale mówi, że niestety nie. Zatem mój kret jest zaakceptowany po kilku głębokich westchnieniach rozczarowanego brakiem Krtka klienta.
No i bomba na sam koniec - krecik miał być ruchomy!
No cóż.. przecież dla niektórych nie ma większej różnicy między jpg a gif, prawda?

Historyjka 3.
Strona dla salonu fryzjerskiego. Pani z dużymi oczekiwaniami, despotyczna właścicielka kilku salonów fryzjerskich i gabinetów kosmetycznych. Nowoczesna bizneswoman. Oczekiwania pani bizneswoman - strona internetowa. Brief wysłany. 
Nie mija pół dnia, jak pani łaskawie do mnie dzwoni. "Proszę pani, bo ja dostałam ten brif ale ja nie wiem co tam powpisywać, nie mam czasu na takie duperele, niech pani coś wymyśli! W końcu za to pani bierze pieniądze!"
Sygnał rozłączenia w słuchawce poinformował mnie, że pani biznesmenka płaci to i wymaga. Ot, full service, o którym w ogóle nie ma mowy.
Pani stanowczo pomyliła się - ja nie wymyślam - ja realizuję to, co klient chce.

Historyjka 4.
Realizacja okładki do książki. Autorka książki, dla której wypełnianie briefu to strata czasu wpadła na genialny pomysł, który jej zdaniem eliminował wypełnianie briefa :"Po co mam wypełniać tę ankietę? Włączysz swój ekran na skype a ja będę ci mówiła co i jak". Obok niej siedzi współwłaścicielka firmy, połowicznie zaangażowana w projekt - książka nie jej, projekt okładki też nie - po prostu pełni rolę suflerki.
"Ok"- myślę - "Może potrwa to krócej, podgląd na bieżąco być może usprawni pracę i dam radę bez briefa".
Połowa etapu projektu robiona po prostu na granicy nerwów. Ponad 2 godziny słyszę "troszkę w lewo, troszkę w prawo, a kolorek ciut za jasny, nie, poprzedni kolor był lepszy, a może w ogóle dajmy żółty..."
Męczące jak jasna cholera zwłaszcza, że po tych "wytycznych" widać, że obie nie mają sprecyzowanego zdania jak ta okładka ma wyglądać. Brak briefa ewidentnie daje w kość.
Teraz druga strona, to znaczy tył książki. Szukanie odpowiedniej foty na istocku - kolejne stracone 45 minut., bo obie nie potrafią wybrać jednego zdjęcia. (Chcąc nie chcąc muszę w tym uczestniczyć, bo mogą wybrać zdjęcie, które się w ogóle nie będzie nadawało).
W końcu zdjęcie wybrane, zakupione i dostarczone do mnie. To ta dobra strona Skype, że konkretne elementy mam od zaraz na swoim komputerze.
Właściwie zostało wpisanie tekstu oraz inne drobne informacje, które powinny znajdować się na tyle okładki. Większość tego etapu uzgadniana jest z jedną z nich, czyli autorką książki (suflerka poszła obiad gotować).
Projekt praktycznie gotowy. Wraca współwłaścicielka i wrzuca swoje 3 grosze - kolor jest nie taki, czcionka nie taka, a w ogóle to te zdjęcie nie pasuje.
Zaczyna mi się gotować w głowie, ale nic, poprawiam.
Projekt zaczyna się sypać, bo słyszę sprzeczne sugestie. W oddali słychać trzaśnięcie drzwiami - to ta zła strona Skype, bo oprócz uwag "wyżej, niżej, w lewo, w prawo" dochodzą jeszcze głosy osób postronnych, hałas i zbędna muzyka sącząca się w tle - pani suflerka lubi pracować i gotować z muzyką jako wypełnienie.
Okazuje się, że do pokoju przyszła siostra wraz mężem suflerki (pewnie na ten obiad). Chwila rozluźnienia, bo się witają.
I nagle ze strony suflerki pada pytanie w kierunku siostry: A co ty uważasz o tym projekcie?". Siostra dorzuca swoje 3 grosze - podkreślę - osoba nie ma nic wspólnego ani z książką ani z projektowaniem! Następnie coś do powiedzenia ma mąż suflerki. Dla uzupełnienia  po chwili wpada mąż siostry, który również w sprawie okładki ma coś do powiedzenia!
Pozostaje cieszyć się, że z podobnym pytaniem obie kobiety nie poszły do sąsiadów i osób przypadkowo przechodzących niedaleko!

No i puenta.
Robię to, co klient chce. Mogę coś podpowiedzieć lub zasugerować, jeśli z briefa jasno wynika, że to, co chce klient mija się z przejrzystością strony, kolorystyką, która nie jest odpowiednia dla danej branży itp.
Decyzje odnośnie projektów omawiam z osobą wypełniającą brief i z nikim innym - projektowanie bez briefu wygląda to tak mniej więcej jak w ostatniej historyjce.
Zwalenie na mnie całości pt " Pani coś wymyśli" to zabawa w kółeczko. Czas mija, sięga tygodnia, dwóch, czasami miesiąca a efekt? Efekt jest mniej więcej taki jak na niżej przedstawionym rysunku.





O projektach różnych, w którym dla każdego czas płynie inaczej napiszę następnym razem.
PS. Wszystkie historie przedstawione wyżej są PRAWDZIWE.

czwartek, 4 grudnia 2014

Nieopłacalne projektowanie i BARDZO drodzy znajomi - refleksja.

Ostatnio zmieniłam sposób załatwiania wszelkich płatności za projekty i to niektórym dało powód do rzewnych wynurzeń, trzaskania słuchawką, rozłączania Skype lub obrażania się na mnie.
Powód takich zachowań prozaiczny - uznałam, iż jedynym sposobem na przyspieszenie zapłaty za projekty jest wysyłanie gotowych projektów ze znakiem wodnym (który pozwala na obejrzenie projektu w celu akceptacji lub określenia co powinno być zmienione) a które nie nadają się do wykorzystania.
Okazało się nagle, że "nie ufam ludziom" ,,mam ludzi za złodziei i potencjalnych oszustów"
Brawo!
Ale po kolei...
Mam kilka znajomych osób, które proszą mnie czasem o zaprojektowanie czegoś tam - zwykle jest to projektowanie związane z reklamą. Zazwyczaj nie było problemu - projekt realizowałam, szlifowałam, aż finalny efekt był zadowalający dla osoby zainteresowanej i słałam go w wersji otwartej (gotowej do wykorzystania), a potem czekałam na pieniądze za owe projekty. Zaznaczę od razu - pieniądze niewielkie, czasami wręcz symboliczne ( koleżanka, kolega, znajomi bliscy, z których zdzierać ciężko - wiadomo jaki to ma oddźwięk).
Projekty trafiały w trybie expresowym do odpowiedniego miejsca - drukarnia, serwer i inne - wiadomo - czas to pieniądz a brak reklamy to wręcz strata pieniędzy.
I tu dobra bajka się kończy.
Pieniądze za projekty nigdy nie były płacone "od ręki". Zwykle było to "jutro lub pojutrze", czasami "w następnym tygodniu, pod koniec miesiąca".
Rekord pobiła moja koleżanka - za projekt zrobiony w maju, zapłaciła w grudniu! Jakież szczęście że zdążyła w tym samym roku sfinalizować sprawę!
Tego typu zagrywki ze strony znajomych powodowały duży niesmak.
Upominać się o własne pieniądze i liczyć, że ktoś się opamięta - można oczywiście, tyle,że na dłuższą metę przypomina to jedzenie budyniu widelcem - nie da się.
Stąd wzięłam się na sposób - w końcu ktoś, kto kupuje zdjęcie na istock czy innym portalu z gotowcami nie dostaje otwartego projektu nim nie uiści zapłaty. Fotkę poglądową, ze znakiem wodnym można bezpłatnie pobrać. Wersję bez znaku wodnego pobrać można dopiero po uiszczeniu opłaty.
Dlatego wysyłając projekty zaczęłam umieszczać znak wodny w roli przeszkadzajki, która uniemożliwi wykorzystanie projektu, jeśli ktoś za niego nie zapłacił.
W tym momencie ci, którzy byli na bakier z płatnościami podnieśli krzyk i lament. Niektórzy nawet pokusili się o szantaż i próbę grania na emocjach twierdząc, że firma za rogiem zrobi to tanio.
To czemu, do Jasnej Niepodległej, nie poszliście do owej firmy, która jest blisko i za grosze zrobi wam to samo? Gdzie tu logika?
(Prawda jest taka, że realizacja jakiejkolwiek dupereli w firmie reklamowej zaczyna się od pewnej kwoty - bez tego nie opłaca im się włączać komputera).
Niektórzy swoje niezadowolenie podparli brakiem zaufania z mojej strony  - "przecież dostałaś pieniądze za wszystkie poprzednie projekty, więc dlaczego teraz traktujesz mnie jak oszusta?".

Czy kupując zdjęcia na istocku lub kupując templatki do stron WWW też uważacie, że ktoś was ma za oszusta?
Czy chcąc umieścić stronę na serwerze nie dają wam czasu w typie trial a pełen dostęp do panelu administracyjnego dostajecie po wpłacie na konto odpowiedniej sumy za hosting?
Czy kupując domenę możecie sobie zapłacić w trybie późniejszym - na przykład po miesiącu i przed zapłatą  jakikolwiek hosting uaktywni wam tę domenę?

Dlaczego wtedy płacicie bez słowa i nie narzekacie, że ktoś wam każe płacić?
Dlaczego wtedy nie macie pretensji, że ktoś was traktuje jako potencjalnych oszustów?

To co dostajecie to produkt finalny, który komuś zajął czas!  (Czas, który czasami wydłuża się w nieskończoność, bo dla Was wypełnienie briefu graniczy z niemożliwością, albo jest tak skomplikowanym elementem, że wypisujecie w nim bzdury, bo sami nie wiecie czego chcecie).

Nikt kto świadczy usługę czy oferuje towar nie da wam nic zanim za to nie zapłacicie! Nikt nie żyje powietrzem, każdy ma swoje zobowiązania finansowe jak rachunki, kredyty itp. nie wspominając o zwykłym, codziennym życiu.

Nie stać mnie na wieczne czekanie, aż będziecie mieli czas, by zrobić przelew lub będziecie mieli akurat zbędną kasę w portfelu, którą przeznaczycie na spłatę zaległości za projekty. Nie wiem, skąd u Was takie przekonanie, że ja mam czas i mi się nie śpieszy.
Natomiast Wy, szanowni znajomi, teraz tak głęboko oburzeni moim postępowaniem, zwykle do tej pory chwytaliście gotowy projekt, z którym lecieliście prędko do drukarni, bądź zamieszczaliście go na swoich stronach www, zamiast najpierw rozliczyć się ze mną za wykonanie usługi!

Śpieszy się wam ZAWSZE i zawsze potrzebujecie na WCZORAJ, zawsze po "promocyjnej cenie", ale macie problem z uregulowaniem należności tylko dlatego, że jestem waszą znajomą czy koleżanką i uważacie że to was zwalnia od trzymania się sensownych terminów.
Pomijam już kwestię praw autorskich i ich łamania kiedy to chcąc oszczędzić sami bez informowania mnie przerabiacie moje projekty bo są wam potrzebne w innej wersji, pomijam też to, że projekty jakie Wam robię to nie są rzeczy na pstryknięcie palcami,  które robi się w 5 minut.
A mimo to, że szłam Wam na rękę potraficie jeszcze bezczelnie udawać, że sprawa zapłaty nie jest tak istotna.
Dla mnie JEST istotna. To, że tanio i od ręki nie znaczy że za Bóg zapłać, bo wśród Was są i tacy, którzy do tej pory wiszą mi kasę i udają, że rozpłynęli się w powietrzu.

Nie masz pieniędzy - nie zamawiaj! Jak idę do sklepu to nie chwytam bułek, nie jem ich i nie opowiadam pani w kasie, że zapłacę pojutrze!
Szczytem szczytów była jedna z ostatnich sytuacji: hasło "wpadnij jutro z projekcikiem" a kiedy przyszłam z gotowym plikiem usłyszałam "Zapłacę ci jutro, bo dzisiaj nie mam pieniędzy", po czym po 15 minutach zadzwonił telefon i ty, szanowny przyjacielu, który tak płakałeś o braku kasy by mi zapłacić za projekt, który miałeś już skopiowany na pendrive -  umawiałeś się z kumplem za godzinę do restauracji, by zjeść obiad i pogadać przy piwku! Podobno nie miałeś pieniędzy...
Chyba że teraz w restauracjach dają wyżerkę za free - to podaj mi adres - jak inni znajomi nie zapłacą za projekty to będę miała gdzie się stołować.
Dziwne, że obcy ludzie, którym zdarza mi się coś projektować nie mają problemów z płaceniem od ręki. Może mają więcej szacunku do mojej pracy i czasu jaki spędzam na projektach? A może kwestia "bycia znajomym, kolegą, koleżanką" niweluje obowiązek zapłacenia za usługę lub zezwala na oddalanie tej zapłaty w bliżej nieokreśloną czasoprzestrzeń, którą usilnie próbowaliście zakrzywiać, by odwlekać termin w nieskończoność?
Zasady są proste, oczywiste i stosowane na całym świecie - za finalny produkt się płaci. Jak się zapłaci to się go dostaje- nigdy wcześniej.
Dopóki człowieku nie zapłacisz - masz znak wodny na fotce, projekcie, dopóki nie zapłacisz - nie otrzymasz hasła do strony, którą sobie zażyczyłeś.
Jeśli uważasz, że traktuję Cię jako oszusta - nie proś mnie o cokolwiek co ma związek z płaceniem. Albo poszukaj wśród swoich znajomych innego frajera, który potrafi czekać na pieniądze do usranej śmierci tylko dlatego, że jest twoim znajomym.

Ostatni numer znajomej, która płakała mi w słuchawkę "Przyjedź, zrób mi komputer, bo coś się popsuło, ja ci zapłacę oczywiście za naprawę" : przyjechałam, zrobiłam wszystko, co można było - instalacja Windowsa, antywirus, programy podstawowe do edycji tekstu, kodeki audio-video, aktualizacja systemu - równo 4 godziny.
Zrobiłam i usłyszałam "zapłacę Ci po niedzieli, dobrze? Bo nie mam kasy".
Moja reakcja? "Trzeba było nie dzwonić dzisiaj a po niedzieli". Otworzyłam komputer, zrobiłam format C: i to tyle w temacie naprawiania, instalowania programów na kredyt.

Przykro mi - każdy ma swój margines wytrzymałości. Skutecznie zrobiliście wszystko by do tego doprowadzić.

Powyższy tekst jest moją baaardzo luźną refleksją na temat relacji pomiędzy znajomymi i przyjaciółmi a sprawami finansowymi.
Dochodzę do wniosku, że nie chcąc tracić znajomych - nie wolno z nimi robić żadnych interesów.
Nie podałam żadnego imienia i nazwiska, bo na tyle mam jeszcze do Was, moi drodzy znajomi szacunek.
Jeśli popsuł Ci się komputer, masz problem z oprogramowaniem,instalacją, potrzebujesz projektu, przepisania tekstu, zrobienia strony internetowej, bannera, wizytówki itp - udaj się do specjalistów.  Zapłać im nie czując się jak potencjalny oszust i miej się dobrze.
I tak będzie najrozsądniej.

niedziela, 30 listopada 2014

Nowe bransoletki

Najnowsze bransoletki, wszystkie do wzięcia.

  
Bransoletka z białym turkusem


 Bransoletka z Nocą Kairu


Bransoletka Zebra z masy perłowej


Bransoletka Laguna z masy perłowej

Bransoletka Foozja z czarnym trawionym agatem

Bransoletka Amelia z czarnym trawionym agatem

Bransoletka Curly z ametystem

Bransoletka Twisted z bryłkami masy perłowej


Bransoletka Rebbeca z brązową masą perłową

Bransoletka Rebbeca z fioletową masą perłową

czwartek, 24 kwietnia 2014

Imię z filcu

Ponieważ po produkcji sensorycznej książki zostało mi trochę filcu zrobiłam filcowe literki, które można powiesić na ścianie.
Wybrałam krój liter na tyle szeroki, by na samych literach można było zamontować jakieś dekoracje.
Wydruk liter i wycięcie ich z filcu.
A potem aplikacje z resztek kolorowych arkuszy, jakie pozostały po sensory book.
Na tyłach liter doszyłam przeźroczystą nitką szlufki, w które można wsunąć patyk.
i Voila :)
Imię z filcu gotowe.





Sensory book czyli książka sensoryczna dla dzieciaczka

Nastała era książek sensorycznych. Obejrzałam trochę tutoriali na internecie - niektóre urzekały prostą formą, inne raziły sposobem wykonania...
Pokusiłam się o zrobienie takiej książki dla koleżanki. To znaczy koleżanka jak najbardziej pełnoletnia :) ale w jej rodzinie jest mały facet, dla którego sensoryczna książka miała być wykonana. 
Patent na książkę, która nie jest stworzona ze ścierki kuchennej i skrawków materiałów to... filc :)
plus dodatki: gotowe aplikacje z filcu - owoce, literki, zwierzątka (można znaleźć na allegro), paczka ruchomych oczu, aplikacje, arkusze kolorowych filców (2mm i grubsze), tasiemki, usztywniona kanwa do wyszywania, guziki i rzep.
Dodatkowo - przeźroczysta nić żyłkowa, kilka tubek kleju typu "Magic", wodoodporne flamastry do tkanin, klej na gorąco, sznurek.
Nożyczki, nóż tapicerski, solidna mata do cięcia, igły różnego rodzaju .
Na początku - pocięcie grubszego filcu na odpowiednie wymiary. Ja zrobiłam wymiar 15 x 18 cm
Pierwszy etap - doszycie kanwy do jednego z boków "kartek" książki - pozwoli to na późniejsze połączenie kartek w całość. Kawałek kanwy o szerokości ok 5 cm złożyłam na pół i przeźroczystą nitką doszyłam do filcu, starając się, by kanwa wystawała poza filc ok 0.5 cm.

Czas na dodanie "contents" do książki. Starałam się, by na każdej stronie były powiązane ze sobą aplikacje. To, czego brakowało - uzupełniałam wycinając z filcu 2mm. Dodatkowe "metki" wystające z filcowych kartek doszywałam na niektórych tylko stronach nacinając filc w poprzek, by końcówki tasiemek były schowane w "kartkę".


Pora na zszycie kartek. do tego użyłam mocnego sznurka lnianego, który przewlekłam przez wystające oczka w kanwie.

Ostateczna zawartość 7 kartek:
Pociąg - bo faceci lubią pociągi...
  
Buty (docelowo zamiast tasiemek będą sznurówki, które można wiązać:)
Zima Puchatka z helikopterem na chmurce :)

 
Literki, których było za dużo i do niczego nie pasowały (pozdro dla producenta, który do zestawu wrzuca masę literek typu Q,X,F a tylko 2 literki B)
Biedronka z dużymi oczami, która chowa się pod liściem (liść odgięłam tylko by na zdjęciu biedronka pokazała się w całości)
 
Strona z guzikami :)
Strona z motylami i kwiatkami (panowie uwielbiają latające robale)
Strona z kolorami na palecie malarskiej
Strona z samochodami i tajemniczym guzikiem (na sznurku)
Strona z żabą i motylkiem (tak, można pociągnąć za guzik na stronie wcześniej i motyl poleci :)
Strona z owocami - dla niejadka.. chociaż ten pan podobno wszystko je...
 
Strona pełna sympatycznych zwierząt z Afryki
i dla równowagi - strona z rybami, które łypią oczami.
 
 Strona z pajacami, które mają różne miny i ruchome oczy.


Zdjęcie powyżej - widoczne paski kanwy zamaskowałam kolorowymi tasiemkami :)

Kolejny etap to stworzenie okładki.Najpierw docięcie z grubego filcu grzbietu książki.
Grzbiet wystaje nieco powyżej wysokości zszytych kartek. To był naprawdę gruby filc :)
Do wystających brzegów doszyłam przednią i tylną okładkę za pomocą przeźroczystej nitki.

Pora na misia - filcowy koleś z muszką z tasiemki i oczami z guzików, do których dokleiłam ruchome oczy.


Gotowy miś wędruje na okładkę. Ponieważ zawartość książki i mnogość wypukłych elementów jak aplikacje, oczy czy guziki sprawiły że książka spuchła - opasałam okładkę kolorową tasiemką, którą przyszyłam przeźroczystą nitką na wierzchu okładek. Na końcu tasiemki i tylnej okładce zamontowałam rzep, który zamyka całą książkę w prosty do niesienia klocek :)

Przy zszywaniu kartek książki zostawiłam kawałek sznurka - doczepiłam do niego jako dodatkowy element breloczek w kształcie krokodylka (jako prosta do niesienia "rączka" )- cała książka jest dość gruba do niesienia w małych paluszkach. Krokodylek idealnie zmieści się w garści :)
Finito :) Gotowe.

PS. Jeszcze trochę filcu mi zostało :)

wtorek, 25 lutego 2014

Kilka darmowych wzorów haftu krzyżykowego...

...znalezione przeze mnie w internecie :)

Zdarza mi się pobuszować po różnych ciekawych stronach, które umożliwiają pobranie darmowych wzorów.

Postaram się zaprezentować kilka, które wpadły mi w oko :) A niektóre zdarzyło mi się zrealizować :)



Wzory, które wypędziły mnie do sklepu po kanwę i nici:


Maki poleciały samolotem do Stanów Zjednoczonych :)



Ostatnio wyszyty obraz, jeszcze nie doczekał się ramy i nowego właściciela:


Jak widać - na internecie jest sporo dobrych wzorów, ale przyznaję, że znalezienie ŁADNEGO, dobrze OPRACOWANEGO i EFEKTOWNEGO DARMOWEGO wzoru haftu krzyżykowego to kilka godzin intensywnego szukania.

Wzór krzyżykowy portretu - charakterystyka

Nie ma chyba trudniejszego wzoru niż ten, który ma przedstawiać podobiznę człowieka. Uważam, że z pejzażami jest prościej, także martwe natury i zwierzęta łatwiej jest stworzyć jako wzór niż w przypadku portretu.
Ale i takie się zdarzają i o dziwo - coraz częściej. Dzieci, dorośli. I w każdym wypadku oczekiwania są jednakowe : "ma być podobny do tego na zdjęciu". Ja dodaję jeszcze do tego: "musi być łatwy do wyszycia" oraz " zredukowana ilość kolorów do niezbędnego minimum".
Zazwyczaj dobrze opracowane zdjęcie - praca z maskami oraz balansem kolorów to za mało! - pozwala spełnić te 3 warunki dobrze skonstruowanego wzoru haftu krzyżykowego.

A więc na początku - zdjęcie.

Prezentowany w tym poście portret wisi sobie zapewne gdzieś w Niemczech.
Sposób jego wykonania wykorzystałam w jednej z lekcji mojego kursu, na który zapraszam.
Najlepiej, jeśli zdjęcie jest dobrej jakości, ale bywa z tym różnie.






Jak widać - zdjęcie ma wiele do życzenia i jeszcze więcej do usunięcia :)
Zatem - pora usunąć jeziorko, drzewa, kłębuszki chmur. I wykombinować tak, by było podobne a jednocześnie dało się wyszyć - opcja 50 kolorów jest nie do przyjęcia!
Voila! Teraz wzór - dopasować kolory nici, określić wielkość wzoru, gęstość kanwy....

Finito :) Pozostaje wrzucić w ramki, dobrać wielkość i kolor passe-partout :)

Pozdrawiam serdecznie :)

Haft krzyżykowy - darmowe, własne wzory

Dzisiaj chciałabym przedstawić obraz, który zrealizowałam na podstawie własnych wzorów.

Portret psa.
Obecnie portret wisi na ścianie jednego z domów w Dusseldorfie.

Na początku było zdjęcie. Szare, bure i nieciekawe. Poza psa - cóż, na to nie ma się wpływu.


Realizacja wzoru. Wywalenie tła, wykadrowanie psa - a ściślej pyska psa, bo to pysk psa jest zazwyczaj najważniejszym elementem :)
BTW - ten obraz wykorzystałam na jednej z lekcji kursu tworzenia wzorów haftu krzyżykowego jako przykład edycji zdjęć oraz dopasowania ilości kolorów nici w obrazie.

Po edycji szaroburego zdjęcia uzyskałam efekt poniżej:





Teraz zabawa z doborem kolorów oraz wielkością obrazu. A później - wyszywanie...


W rzeczywistości obraz wygląda o wiele lepiej. Niestety, jak wspomniałam wcześniej obraz "poszedł do ludzi" i nie mam jak zrobić lepszej fotki.
Efekt końcowy w ramie: