Na początek krótkie wyjaśnienie, cóż to takiego ten straszny BRIEF.
Brief to swojego rodzaju ankieta dotycząca potrzeb zamawiającego odnośnie projektu, który zleca do wykonania. Zawiera szereg pytań lub opcji do wyboru, pozwala określić zamawiającej osobie czego tak naprawdę oczekuje.
Dla realizującego projekt jest podstawowym punktem odniesienia - czymś, co ma ułatwić i przyśpieszyć proces projektowania. Ułatwić pracę i nie szukać na oślep najlepszego rozwiązania.
Dla osób niezorientowanych - dzisiejszy biznes bez reklamy nie funkcjonuje.
Poczynając od znanych w całym świecie marek aż do tych malutkich bądź lokalnych - by móc sprzedać cokolwiek - trzeba dać się odnaleźć. Walka o klienta za pomocą reklamy pożera ok 80% budżetu przeznaczonego na rozwój firmy. Wmawianie sobie i innym, że pieniądze wydane na reklamę to kasa wywalona w błoto skazuje firmę na brak klienta lub w najlepszym wypadku - mocno okrojoną liczbę zainteresowanych towarem lub usługami, które oferuje firma.
Dla tych, którzy uważają, że bredzę - rozejrzyjcie się wokoło. Jesteście na każdym kroku bombardowani reklamami. Przestajecie zwracać uwagi na byle jakie szyldy i nazwy sklepów czy restauracji. By przeciętny zjadacz chleba zakodował sobie w głowie, że jakaś firma istnieje i coś oferuje fachowcy od reklamy dwoją się i troją by sprostać zadaniu.
Reklama kosztuje. Mniej lub więcej - zwykle więcej - ale nie jest za darmo.
Pytanie za 100 pkt - co da bardziej wymierne efekty - billboard ustawiony przy ulicy czy reklama na Internecie? Ile osób przejdzie ulicą, jaki procent z nich dojrzy ów billboard i jaki odsetek z nich będzie zainteresowanych zawartością reklamy? A ilu ludzi obejrzy sobie reklamę w Internecie?
Reklama kosztuje. Mniej lub więcej - zwykle więcej - ale nie jest za darmo.
Pytanie za 100 pkt - co da bardziej wymierne efekty - billboard ustawiony przy ulicy czy reklama na Internecie? Ile osób przejdzie ulicą, jaki procent z nich dojrzy ów billboard i jaki odsetek z nich będzie zainteresowanych zawartością reklamy? A ilu ludzi obejrzy sobie reklamę w Internecie?
W dzisiejszym świecie jednym z najważniejszych miejsc, gdzie firmy znajdują klienta jest Internet. Skończyły się czasy, że postawienie billboardu przy szosie przyniesie skutek. Co więcej - w dzisiejszych czasach firma nie posiadająca swojej strony internetowej bądź sklepu internetowego wygląda podejrzanie.
Oczywiście dla starszego pokolenia, które pamięta czasy akwizytorów domowych i ulotek zatkniętych w drzwi nadal ulotki i broszurki są najlepszą formą zdobycia klienta. Ale kto nie idzie z duchem czasu ten zostaje w tyle.
Reklama, by była skuteczna musi być widoczna, ma przyciągnąć uwagę potencjalnego klienta. Czy przy szosie, czy w Internecie, czy na słupie ogłoszeniowym obok przystanku. By stworzyć dobrą reklamę i by zamawiający był z niej usatysfakcjonowany - niezbędne jest poznanie oczekiwań - co reklama ma zawierać, w jakich ma być kolorach, jakie informacje są w niej najistotniejsze. Do tego właśnie służy Brief.
A teraz coś o Briefach i trudnych klientach.
Historyjka 1.
Dzwoni do mnie klientka, która chce stronę internetową. Pyta o cenę i czas realizacji. Tłumaczę cierpliwie, że cena jest zależna od tego, jakiej wielkości ma być strona, czy oparta na CMS bądź nie, czy mają być dodatkowe pluginy, skrypty...
Wiedząc, że klientka ma praktycznie zerowe pojęcie o tym, czym jest strona internetowa i jaka jest jej funkcja oznajmiam, że wyślę jej brief dotyczący zamawianej strony internetowej. Zaznaczam, żeby wypełniła go na spokojnie, wypełniła go zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, bo to znacząco przyśpieszy pracę oraz pozwoli określić kwotę za wykonanie. Przytaknęła, podziękowała, rozłączyła się uprzednio podając adres mailowy.
Brief posłany.
Dodam, że w briefie poza częścią typowo techniczną jest spory fragment, w którym klient ma opisać profil firmy dla której ma być strona, podać ewentualną kolorystykę i jakie uczucia ma wzbudzać strona wobec osoby, która ją odwiedza.
Wiedząc, że klientka ma praktycznie zerowe pojęcie o tym, czym jest strona internetowa i jaka jest jej funkcja oznajmiam, że wyślę jej brief dotyczący zamawianej strony internetowej. Zaznaczam, żeby wypełniła go na spokojnie, wypełniła go zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, bo to znacząco przyśpieszy pracę oraz pozwoli określić kwotę za wykonanie. Przytaknęła, podziękowała, rozłączyła się uprzednio podając adres mailowy.
Brief posłany.
Dodam, że w briefie poza częścią typowo techniczną jest spory fragment, w którym klient ma opisać profil firmy dla której ma być strona, podać ewentualną kolorystykę i jakie uczucia ma wzbudzać strona wobec osoby, która ją odwiedza.
Kobieta dzwoni do mnie kolejne 3 dni z rzędu opowiadając różne mało istotne rzeczy na temat jej chciejstwa dotyczących strony internetowej. Cóż, na podstawie tych danych nadal nie wiem, czego klientka tak naprawdę oczekuje. Pod koniec każdej rozmowy przypominam jej, że nadal czekam na wypełnionego briefa, co skutecznie zamyka jej usta (przynajmniej na kilka godzin, po których znowu dzwoni i historia się powtarza).
Po 4 dniach dostaję emaila z "wypełnionym" briefem. Odpowiedzi wpisane przez klientkę są mało konkretne, nie podała nawet kolorystyki strony (stwierdzenie "ma być ładnie" - nic mi nie mówi). Pozostałe odpowiedzi są w podobnym tonie. Generalnie - brief nie daje mi niczego, żadnego punktu zaczepienia, bym mogła zacząć coś działać. Pełna dobrych chęci zaproponowałam, że po prostu zadam jej kilka pytań, których nie ma w briefie lub których nie zrozumiała. Zapytana o wygląd strony głównej pani zasugerowała mi, bym zrobiła jakieś ładne logo...
Strach mnie ogarnął na samą myśl, bo w sytuacji, kiedy klient nie ma logo dostaje brief dotyczący logo firmy.
Strach mnie ogarnął na samą myśl, bo w sytuacji, kiedy klient nie ma logo dostaje brief dotyczący logo firmy.
Historyjka 2.
Dzwoni klient, który chce "odświeżyć" istniejącą już stronę. Podaje adres i opisuje jakie chce mieć zmiany. Ponieważ człowiek konkretny i rzeczowy zapisuję sobie jego sugestie darując sobie briefa.
Ogólnie - branża budowlana, firma zajmuje się przede wszystkim naprawą nawierzchni dróg i chodników. Na samym końcu rozmowy facet informuje że chciałby na samej górze rysunek kreta z młotem pneumatycznym, który rozwala stary asfalt.
Po kilku dniach poprawki naniesione, rysunek kreta z młotem wstawiony. Dzwoni klient, właściwie zadowolony z naniesionych zmian poza jednym wyjątkiem.
"Bo wie pani, pani tam dała rysunek kreta z tym młotem, ale to miał być ten czeski krecik z dobranocek". Kompletnie zaskoczona pytam: "A ma pan zgodę autora na wykorzystanie tej postaci na swojej stronie". Facet zdziwiony, ale mówi, że niestety nie. Zatem mój kret jest zaakceptowany po kilku głębokich westchnieniach rozczarowanego brakiem Krtka klienta.
No i bomba na sam koniec - krecik miał być ruchomy!
No cóż.. przecież dla niektórych nie ma większej różnicy między jpg a gif, prawda?
"Bo wie pani, pani tam dała rysunek kreta z tym młotem, ale to miał być ten czeski krecik z dobranocek". Kompletnie zaskoczona pytam: "A ma pan zgodę autora na wykorzystanie tej postaci na swojej stronie". Facet zdziwiony, ale mówi, że niestety nie. Zatem mój kret jest zaakceptowany po kilku głębokich westchnieniach rozczarowanego brakiem Krtka klienta.
No i bomba na sam koniec - krecik miał być ruchomy!
No cóż.. przecież dla niektórych nie ma większej różnicy między jpg a gif, prawda?
Historyjka 3.
Strona dla salonu fryzjerskiego. Pani z dużymi oczekiwaniami, despotyczna właścicielka kilku salonów fryzjerskich i gabinetów kosmetycznych. Nowoczesna bizneswoman. Oczekiwania pani bizneswoman - strona internetowa. Brief wysłany.
Nie mija pół dnia, jak pani łaskawie do mnie dzwoni. "Proszę pani, bo ja dostałam ten brif ale ja nie wiem co tam powpisywać, nie mam czasu na takie duperele, niech pani coś wymyśli! W końcu za to pani bierze pieniądze!"
Sygnał rozłączenia w słuchawce poinformował mnie, że pani biznesmenka płaci to i wymaga. Ot, full service, o którym w ogóle nie ma mowy.
Pani stanowczo pomyliła się - ja nie wymyślam - ja realizuję to, co klient chce.
Historyjka 4.
Realizacja okładki do książki. Autorka książki, dla której wypełnianie briefu to strata czasu wpadła na genialny pomysł, który jej zdaniem eliminował wypełnianie briefa :"Po co mam wypełniać tę ankietę? Włączysz swój ekran na skype a ja będę ci mówiła co i jak". Obok niej siedzi współwłaścicielka firmy, połowicznie zaangażowana w projekt - książka nie jej, projekt okładki też nie - po prostu pełni rolę suflerki.
"Ok"- myślę - "Może potrwa to krócej, podgląd na bieżąco być może usprawni pracę i dam radę bez briefa".
Połowa etapu projektu robiona po prostu na granicy nerwów. Ponad 2 godziny słyszę "troszkę w lewo, troszkę w prawo, a kolorek ciut za jasny, nie, poprzedni kolor był lepszy, a może w ogóle dajmy żółty..."
Męczące jak jasna cholera zwłaszcza, że po tych "wytycznych" widać, że obie nie mają sprecyzowanego zdania jak ta okładka ma wyglądać. Brak briefa ewidentnie daje w kość.
Teraz druga strona, to znaczy tył książki. Szukanie odpowiedniej foty na istocku - kolejne stracone 45 minut., bo obie nie potrafią wybrać jednego zdjęcia. (Chcąc nie chcąc muszę w tym uczestniczyć, bo mogą wybrać zdjęcie, które się w ogóle nie będzie nadawało).
W końcu zdjęcie wybrane, zakupione i dostarczone do mnie. To ta dobra strona Skype, że konkretne elementy mam od zaraz na swoim komputerze.
Właściwie zostało wpisanie tekstu oraz inne drobne informacje, które powinny znajdować się na tyle okładki. Większość tego etapu uzgadniana jest z jedną z nich, czyli autorką książki (suflerka poszła obiad gotować).
Projekt praktycznie gotowy. Wraca współwłaścicielka i wrzuca swoje 3 grosze - kolor jest nie taki, czcionka nie taka, a w ogóle to te zdjęcie nie pasuje.
Zaczyna mi się gotować w głowie, ale nic, poprawiam.
Projekt zaczyna się sypać, bo słyszę sprzeczne sugestie. W oddali słychać trzaśnięcie drzwiami - to ta zła strona Skype, bo oprócz uwag "wyżej, niżej, w lewo, w prawo" dochodzą jeszcze głosy osób postronnych, hałas i zbędna muzyka sącząca się w tle - pani suflerka lubi pracować i gotować z muzyką jako wypełnienie.
Okazuje się, że do pokoju przyszła siostra wraz mężem suflerki (pewnie na ten obiad). Chwila rozluźnienia, bo się witają.
I nagle ze strony suflerki pada pytanie w kierunku siostry: A co ty uważasz o tym projekcie?". Siostra dorzuca swoje 3 grosze - podkreślę - osoba nie ma nic wspólnego ani z książką ani z projektowaniem! Następnie coś do powiedzenia ma mąż suflerki. Dla uzupełnienia po chwili wpada mąż siostry, który również w sprawie okładki ma coś do powiedzenia!
Pozostaje cieszyć się, że z podobnym pytaniem obie kobiety nie poszły do sąsiadów i osób przypadkowo przechodzących niedaleko!
Nie mija pół dnia, jak pani łaskawie do mnie dzwoni. "Proszę pani, bo ja dostałam ten brif ale ja nie wiem co tam powpisywać, nie mam czasu na takie duperele, niech pani coś wymyśli! W końcu za to pani bierze pieniądze!"
Sygnał rozłączenia w słuchawce poinformował mnie, że pani biznesmenka płaci to i wymaga. Ot, full service, o którym w ogóle nie ma mowy.
Pani stanowczo pomyliła się - ja nie wymyślam - ja realizuję to, co klient chce.
Historyjka 4.
Realizacja okładki do książki. Autorka książki, dla której wypełnianie briefu to strata czasu wpadła na genialny pomysł, który jej zdaniem eliminował wypełnianie briefa :"Po co mam wypełniać tę ankietę? Włączysz swój ekran na skype a ja będę ci mówiła co i jak". Obok niej siedzi współwłaścicielka firmy, połowicznie zaangażowana w projekt - książka nie jej, projekt okładki też nie - po prostu pełni rolę suflerki.
"Ok"- myślę - "Może potrwa to krócej, podgląd na bieżąco być może usprawni pracę i dam radę bez briefa".
Połowa etapu projektu robiona po prostu na granicy nerwów. Ponad 2 godziny słyszę "troszkę w lewo, troszkę w prawo, a kolorek ciut za jasny, nie, poprzedni kolor był lepszy, a może w ogóle dajmy żółty..."
Męczące jak jasna cholera zwłaszcza, że po tych "wytycznych" widać, że obie nie mają sprecyzowanego zdania jak ta okładka ma wyglądać. Brak briefa ewidentnie daje w kość.
Teraz druga strona, to znaczy tył książki. Szukanie odpowiedniej foty na istocku - kolejne stracone 45 minut., bo obie nie potrafią wybrać jednego zdjęcia. (Chcąc nie chcąc muszę w tym uczestniczyć, bo mogą wybrać zdjęcie, które się w ogóle nie będzie nadawało).
W końcu zdjęcie wybrane, zakupione i dostarczone do mnie. To ta dobra strona Skype, że konkretne elementy mam od zaraz na swoim komputerze.
Właściwie zostało wpisanie tekstu oraz inne drobne informacje, które powinny znajdować się na tyle okładki. Większość tego etapu uzgadniana jest z jedną z nich, czyli autorką książki (suflerka poszła obiad gotować).
Projekt praktycznie gotowy. Wraca współwłaścicielka i wrzuca swoje 3 grosze - kolor jest nie taki, czcionka nie taka, a w ogóle to te zdjęcie nie pasuje.
Zaczyna mi się gotować w głowie, ale nic, poprawiam.
Projekt zaczyna się sypać, bo słyszę sprzeczne sugestie. W oddali słychać trzaśnięcie drzwiami - to ta zła strona Skype, bo oprócz uwag "wyżej, niżej, w lewo, w prawo" dochodzą jeszcze głosy osób postronnych, hałas i zbędna muzyka sącząca się w tle - pani suflerka lubi pracować i gotować z muzyką jako wypełnienie.
Okazuje się, że do pokoju przyszła siostra wraz mężem suflerki (pewnie na ten obiad). Chwila rozluźnienia, bo się witają.
I nagle ze strony suflerki pada pytanie w kierunku siostry: A co ty uważasz o tym projekcie?". Siostra dorzuca swoje 3 grosze - podkreślę - osoba nie ma nic wspólnego ani z książką ani z projektowaniem! Następnie coś do powiedzenia ma mąż suflerki. Dla uzupełnienia po chwili wpada mąż siostry, który również w sprawie okładki ma coś do powiedzenia!
Pozostaje cieszyć się, że z podobnym pytaniem obie kobiety nie poszły do sąsiadów i osób przypadkowo przechodzących niedaleko!
No i puenta.
Robię to, co klient chce. Mogę coś podpowiedzieć lub zasugerować, jeśli z briefa jasno wynika, że to, co chce klient mija się z przejrzystością strony, kolorystyką, która nie jest odpowiednia dla danej branży itp.
Decyzje odnośnie projektów omawiam z osobą wypełniającą brief i z nikim innym - projektowanie bez briefu wygląda to tak mniej więcej jak w ostatniej historyjce.
Zwalenie na mnie całości pt " Pani coś wymyśli" to zabawa w kółeczko. Czas mija, sięga tygodnia, dwóch, czasami miesiąca a efekt? Efekt jest mniej więcej taki jak na niżej przedstawionym rysunku.
Robię to, co klient chce. Mogę coś podpowiedzieć lub zasugerować, jeśli z briefa jasno wynika, że to, co chce klient mija się z przejrzystością strony, kolorystyką, która nie jest odpowiednia dla danej branży itp.
Decyzje odnośnie projektów omawiam z osobą wypełniającą brief i z nikim innym - projektowanie bez briefu wygląda to tak mniej więcej jak w ostatniej historyjce.
Zwalenie na mnie całości pt " Pani coś wymyśli" to zabawa w kółeczko. Czas mija, sięga tygodnia, dwóch, czasami miesiąca a efekt? Efekt jest mniej więcej taki jak na niżej przedstawionym rysunku.
O projektach różnych, w którym dla każdego czas płynie inaczej napiszę następnym razem.
PS. Wszystkie historie przedstawione wyżej są PRAWDZIWE.
PS. Wszystkie historie przedstawione wyżej są PRAWDZIWE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz