Kliknij


sobota, 18 czerwca 2016

Patronite - mecenat dla twórców. (TFU) rców?

Od jakiegoś czasu na wielu kanałach Youtube można znaleźć pod filmami informacje, że autor kanału zaprasza do objęcia patronatu nad jego kanałem.  Patronite (https://patronite.pl/) ma za zadanie wspierać różnych twórców i to nie tylko tych realizujących się poprzez prowadzenie kanału na YT. Ale na tych ostatnich się skupię.
Istnieją kanały, które mają dużo subskrypcji. Znani jutuberzy istniejący w serwisie od lat zarabiają "hajs z jutuba". I często są to spore pieniądze, o których oni nie lubią mówić, bądź mówią bardzo niechętnie i niekonkretnie.
Zniesmaczenie następuje wtedy, gdy poza tworzeniem statycznych filmów na kanale autor tychże zapisuje się do Patronite.pl bo uważa się za TWÓRCĘ. Jednakże większość z jutuberów nie ma z szeroko rozumianą twórczością nic wspólnego.
W średniowieczu wybitni malarze, rzeźbiarze, architekci mieli swoich mecenasów - bogatych przedstawicieli z wyższych kręgów, którzy wykładali pieniądze na to, by Twórca mógł realizować ich zamówienia lub brać udział w innych, szczytnych przedsięwzięciach. Twórca to ktoś kto tworzy coś - malarz, architekt, reżyser, fotograf, piosenkarz itd. Niestety z ubolewaniem muszę stwierdzić, że większość kanałów nie ma z twórczością nic wspólnego i nawet jeżeli weźmie się pod uwagę, iż sam film może być dziełem twórcy, to często pozostawia on sporo do życzenia. I to nie z powodu jakości sprzętu czy wygodnego biurka i dobrego kompa.
Pomijam filmy typu "tutorial" i "dyi", chociaż... prędzej w tym dziale można znaleźć ciekawsze treści, i widać pełne zaangażowanie autorów mimo mniejszej liczby subskrypcji. Zrozumiałabym konto na Patronite kogoś, kto miałby chęć stworzyć coś (przykładowo drewniany stół lub szafa z mahoniowego drewna ze srebrnymi okuciami) i jego finanse nie umożliwiają zrealizowania takiegoż tutorialu z uwagi na koszt samych materiałów potrzebnych do realizacji. Jeśli znajdą się chętne osoby, które chcą wesprzeć autora w tym pomyśle - WHY NOT?
Podobnie odbieram filmy których realizacja wymaga sporych nakładów kosztów i nie mam tu na myśli bynajmniej zakupu nowej kamery Go-Pro. Jeżeli ktoś ma pomysł na kanał o podróżowaniu lub o uprawianiu sportów ekstremalnych, lub choćby tematyka filmów jest ściśle związana z dużymi kosztami - jest to oczywiste. Niektórych rzeczy nie da się zrobić za pomocą spinacza i srebrnej taśmy. Era McGyvera była jakieś 15 lat temu. Jeśli film ma być zrealizowany na wyższym poziomie, a jego produkcja zawiera dużo czasu to logiczne jest, że bez wsparcia finansowego autor sobie nie poradzi z takim obciążeniem finansowo-czasowym. Zrozumiałe jest dla mnie to, że autorzy tacy jak Krzysiek Gonciarz lub Michał Pater tworzą konto na Patronite. Za ich produkcjami widać czas, poświęcenie, koszty, zaangażowanie i jakość oraz TREŚCI.
Natomiast kompletnie jest dla mnie niezrozumiałe co na Patronite robi kanał JapanaZjadam, arhn.eu, czy quaz. Serio? Hajs z jutuba za mały? Bo odnoszę wrażenie, że podane cele są wysoce wydumane i koszmarnie przesadzone. Zakup nowej gry by ją zrecenzować dla widza? Zakupy na aliexpress? Nagrywanie Q&A jako cel za 5000zł/miesiąc? Nie prościej jest napisać, że po prostu chcecie więcej zarobić niż obecnie? Wciskanie kitu, wydumanych celów, które naprawdę nie mają nic wspólnego z żadną twórczością to zwykłe naciągactwo!

Oczywiście każdy, kto chce zostać patronem decyduje o swoich pieniądzach i ma absolutne prawo wspierać łosia, który gra w gry i potrzebuje na to sponsorki, by nie musieć pracować tylko dniami i nocami grać w mierne gry i nagrywać to po to by inni oglądali. Jeśli na tym polega "patronowanie" - płacenie za nieróbstwo - good luck and good fun!

Mój apel do chętnych, którym zbywa nieco grosza i chcą wspierać autorów nie tylko na YT - sprawdzajcie ich dotychczasowe osiągnięcia, czytajcie uważnie jakie cele mają Twórcy i TFU-rcy. Bo przecież większość nie wspiera nikogo dla jakichś korzyści typu wlepki, kartki, pozdrowienia, ale po to by to co się ogląda trzymało pewien pion i miało jakiś sensowny poziom.

czwartek, 16 czerwca 2016

Tak czasem coś za serce chwyta....

Wróciłam do domu. Miałam niesamowity dzień. Bez wdawania się w szczegóły powiem tylko tyle, że ktoś uknuł spisek aby mnie dzisiaj uszczęśliwić. Zupełnie nie spodziewałam się czegoś takiego.

Czasem są takie chwile, że coś za serce chwyta
Czasem są tacy ludzie, którzy myślą o kimś.
Że zwyczajnie słów brakuje i coś ściska w gardle
A człowiek upewnia się, że mimo, iż ten świat schodzi na psy
To pojawia się dobra wróżka
I jak w bajce o Kopciuszku zaczyna czarować.
I czary tak wielkie, że wbijają w zdumienie.

Taki dzisiaj miałam dzień.

Pani Janko! Pani jest po prostu wróżką, czarodziejką, dobrym duchem i cudownym człowiekiem.
Zwykłe "dziękuję" to za mało. 
Nadal w szoku wielkim piszę i staram się nie rozpłakać z radości. I może to złe miejsce na takie wynurzenia, zwłaszcza kiedy brakuje słów, a pisanie o czymś wprost odziera taki wspaniały dzień z tego czaru. Bo jeśli napiszę dosłownie, to ktoś z boku czytając wzruszy ramionami i powie "E tam, przesada". I będzie się kompletnie mylić.Bo Pani swoimi dzisiejszymi czarami sprawiła, że mój świat stał się ładniejszy, kolorowy (i to dosłownie). Czarodziejko, jeszcze raz dziękuję.


czwartek, 9 czerwca 2016

Laptop i smartfon dla starszych osób czyli dajcie szanse swoim dziadkom i rodzicom Cz 3.

Nauka obsługi komputera i korzystania z programów to czasami wyczerpujące zajęcie. Powiedzmy sobie jasno - człowiek, który stawia swoje pierwsze kroki w tej materii nie jest w stanie zapamiętać całego ciągu wykonania poszczególnych zadań. Ciężko po kilku razach zapamiętać pełne sekwencje działań w programach nawet dla kogoś kto w miarę swobodnie korzysta z komputera. Bywa i tak, że uczeń oczekuje wyjaśnienia dlaczego tak i tak ma robić a nie odwrotnie. Czasami padają banalne pytania, kompletnie niezwiązane z nauką obsługi danego programu. Ale najważniejsze zagadnienie to jak przekonać kogoś do tego, że komputer i dostęp do internetu jest człowiekowi potrzebne. 
Wbrew pozorom jest to dość proste. Człowiek (w każdym wieku) szuka informacji, wiadomości. Warto wykorzystać to i pokazać, że komputer nie jest tak straszny jak się może wydawać.
Największe wrażenie na osobach starszych robi... Skype, głównie z tego powodu, że pozwala im na rozmowę ze znajomymi i z rodziną za zupełną darmochę. Dzisiejsi dziadkowie i babcie, często po stracie małżonka pozostają sami sobie. Ot, czasami ktoś z rodziny zajrzy od czasu do czasu lub wpadnie na niedzielny obiad. 

Jeżeli dzisiaj masz 20-30 lat - wyobraź sobie, że masz np 70 lat, chodzenie sprawia ci problem, wzrok nie taki jakbyś sobie życzył, rodzina nie ma czasu dla ciebie, a wszyscy twoi znajomi, z którymi masz jeszcze kontakt mają podobne schorzenia do twoich i spotykać się z nimi ciężko. I co ci pozostaje? Książki nie poczytasz, wyjście z domu stwarza poczucie dyskomfortu, bo boisz się np. upaść, sąsiadów nie chcesz odwiedzać z różnych przyczyn, zadzwonienie do starego znajomego, którego dzieci zabrały do Niemiec odpada z powodu kosztów, a na telewizor nie możesz już patrzeć. Siedzisz w domu sam, zapomniany, przez okno widzisz jak świat pędzi do przodu i zastanawiasz się nad sensem życia. Zdajesz sobie sprawę, że masz mnóstwo czasu, który trwonisz na nicnierobieniu. Potrafisz sobie wyobrazić tę pustkę?

Póki co - masz 30 lat i życie przed sobą. Zrób jedną rzecz dla swojego dziadka lub babci i zaszczep w nim chęć odkrywania Internetu. Jeżeli nie masz czasu na to, by nauczyć obsługi - znajdź w swoim mieście firmę, która organizuje kursy dla osób starszych lub osobę prywatnie udzielającą korepetycji z informatyki. 

Dla tych, którzy podchodzą sceptycznie do tego tematu polecam obejrzeć film poniżej lub wpisać na Youtube "dziarski dziadek". Pozdrawiam wnuka. 



Historyjka 3 - Wypasiony komputer wnuka pokryty kurzem.

Zadzwoniła do mnie córka pana Wojtka. "Czy znalazłaby pani chwilę, by nauczyć mojego ojca jak korzystać z komputera? Wie pani, coś więcej niż układanie pasjansa i granie w snajpera?". Umówiłam termin, pojechałam. 
Pan Wojtek okazał się miłym starszym panem, który poruszał się na wózku inwalidzkim i całe dnie spędzał na oglądaniu telewizji. Drzwi otworzyła mi jego córka. W głębi mieszkania słychać było jak starszy pan kłóci się z telewizorem. Kobieta zrobiła odpowiednią minę na ten temat, rozłożyła bezradnie ręce po czym zaprosiła do pokoju.  Po krótkim przedstawieniu córka pana Wojtka chwyciła wiszący w przedpokoju płaszcz i z przepraszającym uśmiechem poleciała załatwiać swoje sprawy. Obiecała wrócić za godzinę.
Komputer stał obok biurka, kompletnie nieprzystosowanego do potrzeb starszego pana. Po włączeniu sprzętu, nieco leciwego okazało się, że jego parametry pozwalają na pogranie w pasjansa i porysowanie w Paint'cie. I tyle. Na domiar złego myszka miała resztki ślizgaczy, więc strzałka przeskakiwała irytująco po ekranie. Pościerane litery na klawiaturze, słowem - tragedia. Na takim sprzęcie ciężko kogoś uczyć, bo to dodatkowy stres dla ucznia, jeśli sprzęt szwankuje. Zostawiłam więc komputer w spokoju - wróci kobieta, to wyjaśnię jej w czym rzecz.
Pan Wojtek na moje pytania o hobby uparcie twierdził, że w jego wieku i w jego sytuacji (miał na myśli inwalidztwo) człowiek już nie może mieć żadnego hobby. W przeszłości interesował się lotnictwem, trochę latał rekreacyjnie. Dużo podróżował, robił zdjęcia z każdego odwiedzonego miejsca. Od kiedy jest przykuty do wózka jedyne co mu pozostało to telewizja. W owego pasjansa gra bardzo rzadko, jak córka mu włączy komputer, ponieważ on sam nie może sięgnąć guzika, który uruchamia komputer. Słowem - niewesoło. Nie wiem czy córka pana Wojtka będzie chciała wyłożyć nieco kasy na sprzęt dla ojca. Ale nic, czekam. Powinna wrócić niedługo.
Córka pana Wojtka wróciła nieco wcześniej, zdziwiona zerknęła na włączony komputer, którego nikt nie obsługuje. Wyjaśniłam, że tak leciwy komputer to faktycznie prądożerna konsola do grania w pasjansa, poza tym biurko nie jest dopasowane do potrzeb pana Wojtka. Córka podejrzliwie na mnie patrząc słuchała moich wyjaśnień. Chyba w tamtym momencie musiała myśleć, że jestem przedstawicielem jakiejś firmy oferującej ludziom niepotrzebny nikomu drogi sprzęt i szukam naiwnych, którym taki sprzęt wcisnę. Marszcząc czoło główkowała przez chwilę. A potem zadzwoniła do męża. "Ten laptop, co leży w pokoju Karola, to ktoś go używa? No, to wsiadaj w samochód i przywieź go". Po kwadransie w drzwiach stanął mąż pani Justyny z wypasionym laptopem pod pachą.  I tak się zaczęło.
Po tygodniu pan Wojtek oprócz wypasionego laptopa mógł się pochwalić specjalnym stolikiem z regulowaną wysokością, myszką bezprzewodową (aby nie musiał się męczyć z touchpadem) oraz internetem z kablówki.
Przełamanie strachu przed nowym trwało niedługo. Pan Wojtek po zainstalowaniu Skype pierwszą rozmowę przeprowadził z wnukiem Karolem, który od kilku lat mieszka w Anglii. "Naprawdę to nic nie kosztuje taka rozmowa?" - upewniał się kilkukrotnie po tym, jak skończył rozmawiać. Był pod ogromnym wrażeniem, zwłaszcza kiedy wnuk włączył kamerę i obszedł ze swoim laptopem całe mieszkanie, pokazując dziadkowi jak się urządził i jaki ma widok z okna.
Pomogłam panu Wojtkowi odszukać jego znajomych, z którymi stracił jakiś czas temu kontakt. 
Potem pokazałam jak się korzysta z Youtube. Filmy z imprez typu air-show wywołały na twarzy pana Wojtka uśmiech po same uszy. Wszelkie nagrania ze sportów ekstremalnych, skoki spadochronowe itp rozjaśniły mu twarz.
Starszy człowiek rozpłakał się ze wzruszenia, kiedy zamontowałam mu na komputerze program Google Earth. Początkowo nie wiedział oczywiście jak się to obsługuje i prosił, bym pokazała mu Watykan, później Warszawę, w której nie był od 20 lat. "Teraz mogę oglądać cały świat! To niesamowite!" - wykrzykiwał zaaferowany.
Po pół roku od naszego pierwszego spotkania pan Wojtek potrafi wyszukiwać w Internecie wszystko to, co go interesuje. Ma lepszy kontakt z rodziną, głownie z wnukiem. Jego lista znajomych na Skype zdaje się nie mieć końca - ludzie z Anglii, Australii, Stanów Zjednoczonych, mnóstwo osób z Polski, dawnych znajomych, rozsianych po całym globie. Poznał też sporo nowych osób (starszy pan mówi po angielsku i po niemiecku), z którymi wymienia się swoimi przemyśleniami. Nie czuje się już samotny i nie prowadzi kłótni z telewizorem.
Korzysta z map google - zwłaszcza w trybie widoku ulic - jak mówi "Czuję się wtedy tak jakbym spacerował ulicami miast". Z ciekawością ogląda miejsca, w których kiedyś był, ale z równie wielkim entuzjazmem "spaceruje" po miejscach, które chciałby odwiedzić a z przyczyn obiektywnych nie może. 
Nowe zainteresowania pana Wojtka to astronomia, widok z kamer ISS i.. kanał Maxa Kolonko. Wirtualnie zwiedza muzea sztuki i potrafi godzinami patrzeć na obraz przesyłany z kamer online. Namiętnie ogląda filmy na Youtube, ostatnio kanały "Przez świat na fazie" oraz "Autostopem na Kołymę". "Mam ogromny szacunek i podziw dla młodych ludzi, którzy podróżują po świecie". O czymś takim jak telewizor kompletnie zapomniał.
Ostatnio odwiedziłam pana Wojtka, bo trzeba było zrobić aktualizację oprogramowania. Drzwi otworzyła mi p. Justyna, która już dawno przestała marszczyć czoło na mój widok. "Ojciec siedzi na balkonie, proszę, śmiało" - wskazała mi kierunek. Rzeczywiście. Pan Wojtek siedział na swoim wózku na balkonie, do poręczy balkonu przymocowana pomysłowo deska na hakach, która świetnie sprawdziła się jako stolik balkonowy. (Jak mi wyjaśnił pan Wojtek te rozwiązanie znalazł na kanale "5 sposobów na..." i poprosił zięcia, by mu taki stolik skonstruował). Na desce otwarty laptop i pan Wojtek żywo gestykulujący podczas rozmowy na Skype z kolegą z lat szkolnych. Kątem oka dostrzegł moje wejście. "Słuchaj Wiesiu, za niedługo się odezwę do ciebie, bo przyszła ta pani, o której ci mówiłem. Dzięki niej mam w tym życiu jeszcze sporo do zrobienia" - wyjaśnił rozmówcy i po zakończonej rozmowie zwrócił się do mnie z uśmiechem "Ja wcale nie żartuję, pani mi dała drugie życie".
Dla takich chwil warto żyć. Szczęście na twarzy starszego pana jest najlepszym dowodem na to, że to co robię ma sens. 
Aktualizacje się robiły, pani Justyna przyniosła herbatę i ciasto, pogadaliśmy trochę o życiu. Kiedy zbierałam się do wyjścia, w przedpokoju, tuż pod samymi drzwiami pani Justyna półgłosem, tak aby jej ojciec nie usłyszał, powiedziała "Nawet pani nie wyobraża sobie, jak ojciec się zmienił. Z apatycznego, zgryźliwego tertyka stał się człowiekiem, jakiego znałam z czasów, kiedy nie był przykuty do wózka". 
Chyba na zawsze zapamiętam widok balkonu, pełnego pelargonii i dzikiego wina, deski zawieszonej na poręczy i pana Wojtka, pochłoniętego rozmową z przyjacielem.

środa, 8 czerwca 2016

Laptop i smartfon dla starszych osób czyli dajcie szanse swoim dziadkom i rodzicom Cz 2.

Często osoby młode zakładają, że starsi ludzie nie są w stanie nauczyć się tego, co im samym zajęło sporo czasu. Nie potrafią sobie wyobrazić jak starsza osoba, mająca często problemy ze wzrokiem może nauczyć się w dość krótkim czasie obsługi komputera, laptopa czy smartfona. Podstawowy błąd takiego myślenia wynika z tego, że oni sami poświecili sporo czasu na naukę. A jeżeli jeszcze dodać do tego, że większość z nich miała spore trudności z opanowaniem podstawowych rzeczy, musieli do wszystkiego dochodzić samemu albo zwyczajnie mieli kiepskiego nauczyciela, to wizja nauczenia osoby starszej, która np. nigdy nie miała do czynienia z czymś bardziej skomplikowanym niż kalkulator bliska jest niemożliwemu. 
Tymczasem okazuje się, że to jest naprawdę prosta rzecz. Wystarczy, że ktoś chce. Oczywiście priorytet jest taki, aby po pierwsze dopasować sprzęt i jego ustawienia do potrzeb i możliwości danej osoby. Programy takie, które nie przysparzają większych trudności. Ustawienie tych programów do indywidualnych predyspozycji, cierpliwość i czas. Wyrozumiałość. I spokój. Nie wolno podchodzić do uczenia kogokolwiek z podejściem "i tak się nie nauczy". Jak ktoś ma takie podejście to lepiej niech nie próbuje uczyć czegokolwiek, bo takie nastawienie nauczyciela powoduje, że osoba, która bardzo chce się nauczyć czuje się na straconej pozycji. Nawet jeśli daję programy przyjazne osobom starszym to nie znaczy że ich zainstalowanie wystarczy. Trzeba dopasować dosłownie wszystko.  Nawet ostatnio okazało się, że jednej z moich uczennic wystarczyło zmienić jasność ekranu, by w sposób znaczący polepszyć komfort korzystania z laptopa. 

Dzisiaj opowiem drugą historyjkę - tym razem o mojej uczennicy, która swoimi postępami bije wszystkich na głowę. Pani Janko - to o Pani i proszę przy najbliższej okazji nie oblać mnie wrzątkiem czy coś w tym stylu - myślę, że nie ma nic niestosownego, by napisać o Pani i pochwalić tym, jak duże postępy Pani zrobiła.

Historyjka 2 - laptop w szafie.
Panią Jankę poznałam przy okazji zlecenia na przepisanie tekstu jej znajomych. Przepisywanie tekstów łączy się nieodzownie z tym, że często trzeba poprawiać zdania i literówki (które zdarzają się każdemu). Po napisaniu tekst wymagał poprawek. Towarzysząca swoim znajomym, którzy zlecili przepisanie pisma p. Janka oznajmiła, że posiada laptop w domu i gdybym chciała się pofatygować to pismo byłoby gotowe w tym samym dniu. Szczerze mówiąc wyznanie p.Janki o posiadaniu laptopa zaskoczyło mnie. Ale i ucieszyło, bo rzeczywiście prościej jest napisać pismo komuś "na miejscu", niż brać tekst do przepisania, drukować go i narażać klienta na dodatkowe bieganie po odbiór.

Laptop p. Janka miała w ... szafie. Kupiła go pod wpływem chwili, bo operator sieci oferował taki sprzęt za przysłowiową złotówkę. Pismo zostało napisane, szczęśliwi znajomi p. Janki mogli odetchnąć z ulgą. A z p. Janką umówiłam się na naukę obsługi komputera.

Muszę przyznać, że na początku p. Janka podchodziła pracy na laptopie jak pies do jeża. Widać było, że jest ciekawa jak to wszystko działa, a jednocześnie bała się, że coś popsuje.
"Proszę się nie bać, nic pani nie zepsuje, to tylko sprzęt" - uspokajałam
"Ach, nie wiem czy ja tego laptopa wykorzystam. Dobrze będzie, jak zajrzę do niego raz na miesiąc" - oznajmiła mi pani Janka. Opadły mi ręce i cycki. Nie najlepsze podejście. Albo ktoś kulawo zaczął nauczać i być może zbyt dużo informacji na raz przytłoczyło panią Jankę. Czasami tak się zdarza, że ktoś chce w krótkim czasie pokazać wszystko, klika objaśnia i wychodzi z takiego tłumaczenia jedna wielka degrengolada, bełkot całkowicie niezrozumiały dla osoby, która z komputerem podpiętym do Internetu nigdy nie miała do czynienia. Uznałam, że trzeba to szybko naprawić, zacząć od początku i powoli.

Pierwsze co zrobiłam to poustawiałam programy. Firefoxa - naprawdę jedyna przeglądarka przyjazna starszym osobom, Skype - wiadomo - po co trwonić kasę na rozmowy jak można rozmawiać za darmo. Do tego kilka innych programów oraz Team Viewera - na wszelki wypadek gdyby była potrzebna natychmiastowa pomoc.
Na początku było powolutku - przede wszystkim dlatego, by nie zniechęcać! Nie ma nic gorszego jak zniechęcić kogoś do poznawania możliwości jakiegokolwiek sprzętu. 
Co wpisywać w przeglądarce, jak znaleźć konkretne informacje, jak korzystać ze Skype...krok po kroku.

"Proszę się nie bać, proszę naciskać tam, gdzie nacisnąć można" - nakłaniałam. I pani Janka naciskała, klikała. Z dnia na dzień oswajała się z zawartością swojego komputera i coraz śmielej korzystała z Internetu.
W międzyczasie stała się szczęśliwą posiadaczką drukarki laserowej i głośników oraz pendrive. 
Nie minęło sporo czasu, kiedy pani Janka buszowała po stronach internetowych jak za przeproszeniem stary wyjadacz. I muszę przyznać, że uczyła się z przytupem mimo problemów ze wzrokiem. Strony ogródków działkowych, Youtube, wiadomości, różne pliki i informacje, które uważała za potrzebne i interesujące zaczęła odnajdować w iście ekspresowym tempie. Konto na Naszej Klasie, konto na Facebook, skrzynka mailowa, Skype. No bo czemu nie?
Ostatnio rozpoczęła korzystać z bankowości online, a jak!
Tak jak kiedyś dzwoniła do mnie na telefon, tak teraz bez problemów korzysta ze Skype.
Apropo's telefonu - namówiłam panią Jankę na smarfona. Głównie z uwagi na to, że są tam większe literki. I co? Okazało się, że śmiga na smartfonie jakby się z nim urodziła. Pewnie, że nie korzysta jeszcze ze wszystkich aplikacji, ale małymi kroczkami codziennie, na spokojnie, bez nerwów, bez stresu, tak, by zapamiętać, przyswoić zdobytą wiedzę i umiejętności.

Oczywiście, że jest jeszcze sporo rzeczy, których moja uczennica jeszcze nie potrafi. I dam sobie uciąć głowę, że to tylko kwestia czasu, bo postępy jakie p. Janka zrobiła przez tak krótki okres czasu mnie samą zdumiewają. 
Mam niektóre uczennice 20 lat młodsze od p. Janki, które radzą sobie o wiele gorzej i zasłaniają się wiekiem. Wtedy się oburzam i daję przykład właśnie p. Janki, która teraz chyba nie wyobraża sobie życia bez laptopa i Internetu. Jak przypomnę sobie czasami początki i tekst o korzystaniu z laptopa raz w miesiącu, i jak porównam do tego, jak dzisiaj p. Janka świetnie sobie radzi to napawa mnie to autentyczną dumą.
Wierzę, że za jakiś czas to, co dzisiaj wydaje się p. Jance trudne do nauczenia za jakiś czas będzie wręcz naturalne i logiczne, a korzystanie z nowych programów będzie dla Niej bułką z masłem.
Przez ten czas naszej znajomości stała się dla mnie bardzo bliską osobą, dla której mam dużo sympatii i szacunku. Troszkę tak jakbym miała babcię. 

wtorek, 7 czerwca 2016

Laptop i smartfon dla starszych osób czyli dajcie szanse swoim dziadkom i rodzicom Cz 1.

Mam kilka uczniów i kilka uczennic, którym pomagam oswajać się z arkanami nowoczesnych technologii. Średnia wieku moich uczniów to 65 lat. Powiedzenie, że "człowiek uczy się całe życie i głupi umiera" jest jak najbardziej prawdziwe. Przykre natomiast jest to, kiedy dzieci czy wnuki nie rozumieją tego, że starsze osoby nie chcą pozostawać daleko w tyle. Wmawianie osobom starszym bzdur typu "to dla ciebie za mądre i za skomplikowane, nie dasz sobie z tym rady" uważam co najmniej za niestosowne. Spychanie osób starszych na margines życia w czasach, kiedy czas ten biegnie kilka razy szybciej to po prostu społeczna eutanazja i wykluczenie z życia dzieci i wnuków oraz zamykanie perspektyw na to, by poznawać coś nowego.
Jasne, że niektórym do szczęścia wystarczy pudło telewizora czy radio. Nie każdy ma predyspozycje i chęci do gonienia za nowinkami technicznymi. Ale nie można tak generalizować i udawać, że tego typu media jak tv i radio to szczyt marzeń starszej osoby.
Wiem, że kilku moich "uczniów" i "uczennice" czytują tego bloga i serdecznie ich pozdrawiam. Pozwolę sobie opisać kilka historii, które miały miejsce.

Historyjka 1. Komputer - zombie.
 
"Coś mi się popsuło, wie pani, wyskakują jakieś dziwne okna i resetuje mi się komputer. Może by pani zobaczyła o co w tym chodzi?" - tak rozpoczęła się moja znajomość z nieżyjącym już niestety  ś.p. Andrzejem. "Jasne, to przecież żaden problem" - odpowiedziałam i po uzgodnieniu terminu pojawiłam się u p. Andrzeja w domu. W kącie pokoju stał... trup. Chociaż nie, do trupa mu jeszcze brakowało. W kącie stało zombie. Pan Andrzej odpalił komputer, który zaczął przeraźliwie rzęzić i zadowolony zaproponował herbatę. "Zanim się uruchomi Windows, to zdążymy tę herbatę wypić" - wyjaśnił.
I rzeczywiście. Komputer wył, stękał, jąkał się i charczał aż po 20 minutach pojawił się pulpit a na nim masa śmieci. Po półgodzinnej próbie reanimacyjnej zapadł wyrok - za dużo chodzenia po stronach XXX oraz ściąganie różnego typu niechcianych aplikacji spowodowało, że komputer był całkowicie zatkany. 
"Pozostaje mi format C, to będzie najprostsze rozwiązanie" - zarokowałam. P. Andrzej pokiwał głową ze zrozumieniem i po mojej krótkiej acz uprzejmej reprymendzie, by nie biegać po porno stronach bez programu antywirusowego wyraził zgodę na reanimację zombiaka.
Nie minął miesiąc jak p. Andrzej znowu do mnie zadzwonił. Te same objawy, które targały mu nerwy. Pojechałam, sprawdzam. No cóż. Czasami nauka idzie w las, bo znowu w historii przeglądarki strony XXX a na komputerze różne niemiłe niespodzianki.
Robię reanimację zombiaka po raz drugi. Ponieważ komputer leciwy i nowa instalacja zajmuje trochę czasu rozmawiamy sobie na różne tematy. Okazało się, że p. Andrzej jest bardzo wykształconym człowiekiem z własnymi poglądami w praktycznie każdej dziedzinie a ostatnią jego pasją stał się projekt wody, która miałaby mieć właściwości lecznicze. Kompletnie nie jestem w temacie, więc dopytuję co i jak. Przegadane 3 godziny, komputer praktycznie gotowy do pracy. "Pokażę panu kilka stron, może to się panu do czegoś przyda" - mówię i wrzucam kilka stron o tematyce, która interesowała mojego klienta. P. Andrzej oczarowany. " Niesamowite. Ja to nawet nie wiedziałem, że takie informacje są w Internecie, zawsze tylko gołe d.." - przerywa i lekko się czerwieni. Uśmiecham się ze zrozumieniem. A potem pukam znacząco w obudowę komputera. "Jak pan odłoży coś z emerytury, to poszukamy lepszego sprzętu, bo na takim szrocie, to chyba ciężko Panu wykorzystać możliwości, jakie daje Internet".
Zadzwonił już po 2 tygodniach, ogromnie przejęty. "Proszę mi zamówić w Internecie jakiś dobry komputer, tak do 600zł". Znalazłam, zamówiłam. Kurier miał przynieść zakupiony sprzęt panu Andrzejowi do domu. "Nic nie dotykałem, boję się popsuć, proszę przyjechać, czekam!" - tak pan Andrzej obwieścił mi, że nowy nabytek jest już u niego na miejscu.
Przyjechałam, włączyłam. "Chyba popsuty, bo nie słychać by się uruchomił" - zmartwił się p. Andrzej.
"Właśnie tak powinien pracować - cicho i bez trzeszczenia" - uspokoiłam go.

Nareszcie! Windows śmiga jak powinien a p. Andrzej z niedowierzaniem klika na pliki, foldery. "Boże, jaki ja byłem głupi, że wcześniej nie pomyślałem o wymianie komputera na nowszy" - mruczał pod nosem. 
Po wymianie komputera przyszedł czas na wymianę starego monitora CRT na  LCD płaski i matowy  (by p. Andrzejowi nie męczyły się oczy). Potem na szerokim biurku pojawił się skaner, nowa myszka, klawiatura z dużymi literami na klawiszach, pendriv'y. A w komputerze kilka programów, o które prosił p. Andrzej.
I przyszedł czas na naukę obróbki filmów, pisanie tekstów, skanowanie książek czyli wszystko to, co pozwalało p. Andrzejowi rozwijać swoje zainteresowania w temacie leczenia wodą. O co chodziło - nie mam do dzisiaj pojęcia, istotne jest to, że pomogłam mu opanować potrzebne jemu programy a tym samym sprawić, że życie człowieka, który nie bardzo wiedział, co robić na emeryturze diametralnie się zmieniło - zaczął z pasją przekopywać się przez strony internetowe, dzięki którym miał dowieść swoich racji i napisać o swoich założeniach pracę dla uczelni. Wymieniał się mailami z różnymi profesorami, opracowywał konkretne przypadki jak ludziom pomogła woda naładowana jonami (serio nie wiem o co chodziło).
Zwykle radził sobie sam, czasami potrzebował jakiejś pomocy, naprawy, odzyskania przez pomyłkę usuniętego pliku. Wtedy się spotykaliśmy, ja naprawiałam to co trzeba było, a potem siedząc przy kolejnych herbatach (obok nas stał czajnik bezprzewodowy, bo nigdy na 1 herbacie się nie kończyło) rozmawialiśmy o historii Polski, o Łodzi, o Olsztynie, o doświadczeniach na płaszczyźnie naukowej, o polityce, o Żydach, których kiedyś w Łodzi było dużo, słowem o wszystkim.
Czasami zaglądała do nas żona p. Andrzeja, która zawsze się dziwiła. "Jak pani wytrzymuje tyle godzin ględzenia mojego starego?". A on nie ględził, tylko opowiadał - być może o tym, co jego żona już wcześniej słyszała... W każdym razie wychodziłam od p. Andrzeja bogatsza w wiedzę, której w książkach ciężko znaleźć.
Zadzwonił do mnie pewnego listopadowego dnia. Miał zmieniony głos. Poprosił bym przyszła i sprawdziła aktualizacje do oprogramowania. Zastałam całkowicie zmienionego człowieka, który uśmiechając się poinformował mnie, że ma raka, którego nie można już zoperować. Nie biadolił, nie roztrząsał się nad sobą. Posiedzieliśmy tak jak zawsze, on usiłując nadrobić nieopowiedziane jeszcze historie, ja patrząca z niedowierzaniem, że w ciągu kilku miesięcy schudł tak straszliwie. Pożegnaliśmy się jak zwykle, p. Andrzej śmiejąc się sugerował, że może jeszcze wpadnę niedługo by nauczyć go obsługi programu do edycji zdjęć, bo w końcu na raka nie umiera się tak z dnia na dzień.
Minął grudzień, potem styczeń. Podejrzewałam, że cisza ze strony mojego ucznia spowodowana może być pobytem w szpitalu lub jakąś niedyspozycją. Nie chciałam się narzucać i zawracać mu głowy w chwili, kiedy zdrowie jest na pierwszym miejscu.
W lutym na moim telefonie wyświetlił się numer p. Andrzeja. Dzwoniła jego żona. Nie znała mojego numeru telefonu i nie miała jak poinformować mnie, że p. Andrzej odszedł w grudniu. Nie zdążyłam pożegnać człowieka, który ucząc się nowych programów jednocześnie uczył mnie życiowej mądrości człowieka, który przeżył dużo więcej niż ja.


poniedziałek, 6 czerwca 2016

OLX - kupię za darmo lub za dopłatą.

Zdarza mi się czasami wystawić coś na sprzedaż na allegro, sporadycznie na olx. 
Po wystawieniu czegoś, co jest MI zbędne, ale czego nie chcę wyrzucać do śmieci bo: a/ kosztowało nieco kasy b/ jest nadal sprawne i może komuś posłużyć dostaję stos wiadomości, który sprawiają, że ogarnia mnie pusty śmiech.
Czy ludzie uważają, że ktoś coś sprzedaje bo nie wiem - ma nóż na gardle i co do garnka wrzucić i sprzeda za obojętnie jaką cenę, byle pozbyć się sprzętu?
Na allegro jest prosto - licytuj lub "kup teraz" za cenę, która mnie zadowala.
Na olx proponowana kwota może być uznana jako wartość do negocjacji, ale na Boga. Czy naprawdę na świecie żyją idioci, którzy myślą, że np sprzęt wart 2000zł ktoś im sprzeda za 500zł tylko dlatego, że właśnie sprzedają coś, co jest już im zbędne?
Rozumiem, że poziom zarobków w Polsce jest niski i każdy szuka oszczędności, ale co innego negocjować obniżenie ceny o 5-10% a co innego o 70%!
Tupet i arogancja sięgają zenitu jak czyta się niektóre wiadomości od ewentualnych chętnych.
Wystarczy, że wykażę dobrą wolę i obniżę cenę a tu kolejna wiadomość od klienta "To cena ostateczna, z kosztami wysyłki, jak rozumiem". Ręce opadają. Bo pewnie ja mam chody na Poczcie Polskiej, DHL, UPS i DPD robią mi przysługę i biorą przesyłki do przewiezienia za zupełną darmochę.

sobota, 4 czerwca 2016

Programy PISu - 500+ i mieszkanie+? Ja mam program na poprawę w służbie zdrowia i edukacji.

Rozczulają mnie realizacje programów PIS. Tzn świetnie, że w końcu jakiś rząd robi coś dla Polaków a nie dla siebie, ale przepraszam za co te programy i jaka idea im przyświeca? 500 zł na DRUGIE dziecko to żadne rozwiązanie. To taki lifting na krótszą chwilę, który ma się nijak do rzeczywistości. Żeby realizować tego typu programy rząd powinien mieć CIĄGŁOŚĆ w rządzeniu a u nas co chwila obrót o 180 stopni, bo zawsze "rząd źle rządzi". Poza tym jaka to poprawa bytu dla rodzin, skoro najpierw wyciąga się z kieszeni podatnika 1000zł by potem mu coś dać.

Najnowsza propozycja PIS - "mieszkanie+" to mrzonka. Premier Szydło wspomina o tym, że jest to idealna propozycja dla klasy średniej. Otóż w Polsce nie ma klasy średniej, a ci, którzy ją "reprezentują" wyjechali na wyspy. 
Zamiast dawać coś społeczeństwu państwo powinno wprowadzić politykę zmniejszenia podatków w tym zniesienie całkowite podwójnego opodatkowania - albo podatek dochodowy albo podatek VAT. Tymczasem jest to kolejny rząd, który uważa, że wie lepiej co w jakiej rodzinie jest potrzebne albo uznaje polskie rodziny za imbecyli, którzy nie umieją gospodarować własnym majątkiem. Żenada.

Ja mam propozycję programów na poprawę w służbie zdrowia i w edukacji. Może ktoś z rządzących wpadnie i przeczyta i może wykorzysta.

Służba zdrowia.
Całkowity i bezpardonowy rozłam pomiędzy pracą w szpitalach i prywatnych gabinetach lekarskich. Mówiąc skrótowo - jeśli jesteś lekarzem w szpitalu to masz zakaz pracowania w prywatnych klinikach i gabinetach lekarskich. Taki podział ma szereg zalet.
1. Zlikwidowałoby to zatrudnianie lekarzy -profesorów, którzy są zatrudniani w szpitalach, w których pobierają niezłe pieniądze za 3-4 godziny 2 razy w tygodniu a pozostały czas poświęcają dla prywatnych pacjentów. Jednocześnie ci sami prywatni pacjenci kierowani są przez tych lekarzy na badania do szpitala i nie ponoszą z tytułu badań żadnych kosztów. Skutek tego jest taki, że kolejki do specjalistów wydłużają się w nieskończoność, nie mówiąc o zabiegach czy operacjach.
2. Pracownicy szpitala publicznego mogliby zarabiać godziwe pieniądze, w ramach zatrudnienia w sektorze publicznych mieliby darmowe szkolenia oraz podnoszenie swoich kwalifikacji. Zniknąłby problem niskich płac w szpitalach oraz pokątne prowadzenie gabinetów prywatnych. 
3. Jeżeli lekarz decyduje się na to, że będzie prowadził własny gabinet lekarski czy pracował w prywatnej klinice to powinno być to traktowane jako normalna działalność gospodarcza i w ramach tejże lekarz zarabiający krocie na pacjentach powinien sam sobie sponsorować podnoszenie kwalifikacji, zakup sprzętu medycznego oraz wystawiać recepty 100% płatne. 
4. Zarobki dla lekarzy pracujących w szpitalach państwowych powinny być zbliżone do zarobków lekarzy prowadzących prywatne gabinety lekarskie tak, aby lekarz miał godziwe warunki do życia i szanował zarówno pracę jaką wykonuje jak i pacjentów. Podobnymi zasadami powinni być pozostali pracownicy szpitala - pielęgniarki, salowe i pozostały personel medyczny.

Pacjent będzie miał prawo wyboru - czy woli leczenie w szpitalu czy w klinice prywatnej oraz będzie świadomy ile zapłaci bądź ile czasu będzie czekać. W tej chwili z powodu długich kolejek pacjenci są zmuszeni do korzystania z oferty prywatnych gabinetów lekarskich mimo, że co miesiąc płacą składki na ubezpieczenia zdrowotne, które mają im gwarantować rzetelną opiekę lekarską.

Edukacja.
Swojego czasu premier "słońce Peru,zielona Irlandia" aby ukryć faktyczny stan bezrobocia za pomocą swoich ministrów stworzył takie warunki, że nagle pojawiła się masa studentów. Nie mam nic przeciw studiowaniu z jednym małym wyjątkiem. I to moja druga propozycja dla rządu.
Jeżeli student uczęszcza na dzienne studia, za które nic nie płaci to po ich ukończeniu powinien dostać pracę w Polsce. Jeżeli przez 4 lata pobiera darmowe wykształcenie wyższe, a po otrzymaniu tytułu magistra wyjeżdża z Polski to powinien ZWRÓCIĆ kwotę wyłożoną za jego wykształcenie! Polski nie stać na to, by fundować krajom UE pracowników z wyższym wykształceniem! Uczyłeś się człowieku za darmo, za pieniądze podatników w PL to znajdź pracę i płać swoje podatki tu, w kraju. 
Inna bajka, że w tej chwili istnieje masa pustych kierunków na wyższych uczelniach, po których nie ma pracy. Osobiście nie widzę w tym niczego złego, by przywrócić zasady kształcenia tak, jak to miało miejsce jeszcze kilka lat temu - szkoła zawodowa i potem technikum, a potem jak ktoś chciał to szedł na studia. Teraz na skutek idiotycznych egzaminów gimnazjalnych uczeń z mniejszą ilością punktów ma raz na zawsze zamkniętą drogę do technikum i pozostaje mu wykształcenie zawodowe, uzyskanie pełnego wykształcenia średniego możliwe jest tylko wtedy kiedy po zawodowej szkole (gdzie jest jakiś profil szkolenia) zapisze się do liceum wieczorowego (gdzie nie ma żadnego profilu) i zaliczy maturę. Bzdurne ustalenia poprzedniego rządu narobiło takiego bigosu.
Tworzy się sztuczne kierunki na studiach, gdzie studenci po ich ukończeniu nie znajdą nawet pracy na kasie fiskalnej, bo nie umieją jej obsłużyć (i wtedy pozostaje im praca w burger-donaldach) a jednocześnie likwiduje się profile w szkołach zawodowych. Nie ma w Polsce takiego profilu w szkołach budowlanych jak np. stolarz. Rośnie fala wykształciuchów bez doświadczenia z oczekiwaniami na pracę za Bóg wie ile, ale ile można dać idiotce po kierunku ochrony środowiska, kiedy po takim kierunku nie ma innej alternatywy niż praca w jakimś sklepie w galerii? Rzesza studentów - gamoni zalewa nas co roku, niczego sensownego nie mają do zaoferowania i jedynie co mogą zrobić to wyjechać na zmywak do UK. Więc dla wiadomości tych tumanów, którzy koniecznie chcieli mieć wyższe wykształcenie - do trzymania zmywaka w ręku nie trzeba mieć magistra.

Ciekawe co Wy o tym myślicie.

piątek, 3 czerwca 2016

Nowoczesne dziecko wych(od)owane przez idiotów - obejrzane w Dzień Dziecka.

Brajanek względnie Dżessika. Rozpuszczone jak dziadowski bicz i z przytupem w rytm umc umc. Prowadzone za rękę, zasmarkane po niedawnym ryczeniu, oburzone na cały świat, rodziców.

Typowy Brajanek.
Na oko lat 6. Może 5. Dżinsowe spodnie, adidaski, bluza a jakże - Nike. Na bank jest mu za gorąco (w cieniu 24 stopnie, na słońcu ok 30). Mamuśka w blond tapirze trzyma Brajanka za rękę i energicznie idzie w kierunku hipermarketu. Dziecko ledwo za nią nadąża. Mamuśka z wzrokiem wbitym tępo w budynek sklepu głośno peroruje (chyba do siebie, bo dziecko raczej nie słucha):
"Zamiast się cieszyć, że zabrałam cię wcześniej z przedszkola to ty mi cyrk odstawiasz? Myślisz, że coś wywalczysz jak zaczniesz płakać i rzucać się po podłodze? Jak ci nie wstyd? Ruszaj się szybciej, nie mam zamiaru iść w ten skwar pół dnia aż łaskawie przyśpieszysz. Jeszcze potem pójdziemy do pani Izy, żeby podcięła mi włosy....".
Monolog nie ma końca, dziecko ma głęboko w dupie ten wykład. Zwyczajnie jest rozżalony, bo przedszkole to fajne miejsce, gdzie są inne dzieci a tu gorąco, pić się chce, nogi bolą od przebierania nimi na tyle szybko by dopasować tempo do długich maminych kroków.
Drugi raz widzę ich w markecie. Brajanek dojrzał zabawkę, którą koniecznie MUSI mieć. Oczywiście mama ma inne zdanie. Ryk, krzyk. Brajanek rzuca się na podłogę sklepową, wygląda jakby miał jakiś atak. Wali głową w kafelki. "No dobra, dobra, kupię ci ten samochód, ale się uspokój". Batalia wygrana. Samochód w garści Brajanka, który już uśmiecha się zadowolony i tylko zaczerwienione oczy są oznaką, że jeszcze chwilkę temu chłopak płakał. Przy kasie podobnym szantażem zmusza do kupienia paczki gum i batoników. Zanim kasjerka zaczęła podliczać zakupy mamusi Brajanek miał już buzię pełną gum do żucia. Zapewne po to by nie otwierał buzi przed opuszczeniem sklepu.

Typowa Dżessika.
Dziecko lat 4. W żółtej sukience, która składa się chyba z samych falbanek. W piaskownicy. Pełne słońce, zero cienia. Dziewczynka w piaskownicy samotnie próbuje bawić się foremkami. Mamusia siedzi 3 metry od piaskownicy na ławeczce pod drzewkiem i napieprza w telefon. Widać obie mają swój czas na zabawę, a zabawki są zależne od ich wieku. Co chwilę mamusia zerka na córkę i strofuje.
"Nie siadaj na piasku, bo ubrudzisz sukienkę! Kucnij a nie siadaj. I nie syp tym piaskiem bo się kurzy! (chwila poświęcona aplikacji w telefonie i po chwili znowu) Jak się nie umiesz bawić to zaraz wracamy do domu! Zobaczysz, powiem tatusiowi jaka byłaś niegrzeczna".
Dziewczynka z pewnością nie ma takich predyspozycji by non stop kucać nad piaskiem. Podchodzi do matki i próbuje nakłonić ją do wspólnej zabawy. "Nie przeszkadzaj! Masz tam swoje zabawki to się baw, do cholery. Chwili spokoju mi nie dajesz".
Do zagrody dla dzieci (tak tak, taki plac zabaw jest ogrodzony by nikt tam psów nie wpuszczał i petów nie rzucał) wchodzi chłopczyk z babcią. Biegnie z wiaderkiem i łopatką do piaskownicy. Mamusia Dżessiki (po chwili myślenia): "Skarbie, pozbieraj foremki, bo zaraz ci zginą!"

Nie wiem czy w ogóle chcę to skomentować. Boję się, że w ramach 500+ powiększy się ilość hodowli Brajanków i Dżessik. Bo tak na pierwszy rzut oka widać, że te dzieci nie są wychowywane tylko hodowane. 

A tu typowy tatuś Dżessiki. Nagrany przez typową mamusię Dżessiki.