Kliknij


wtorek, 31 maja 2016

Na upały - zimne sushi

Pogoda oszalała. Żar sypie się z nieba przetykany burzowymi chmurami i nagłym deszczem. Grzmi jak nad potokiem w górach. Ubranie klei się do ciała. Parno, duszno. 
Wizja stania przy garach kompletnie mnie nie bawi. Dlatego sushi. W wersji oszczędnościowej.
Zamiast ryżu do sushi (11zł / opakowanie 500g) - ryż w torebkach z Biedronki (zielone pudełko, firma Supreme). Trzeba tylko pilnować by ryż się ugotował i nie rozgotował.
Zamiast serka Philadelphia - serek śmietankowy kanapkowy. W smaku i konsystencji niewiele się różni.
Odpuszczam sobie avokado, ogórek wystarczy.
Podobnie odpuszczam sobie świeżą rybę - nie na taką pogodę surowizna - zamiast tego paluszki surimi.
Oczywiście wodorosty Nori. Opcjonalnie czarny sezam
Obowiązkowo pasta wasabi i sos sojowy.
Sushi w wersji dla początkujących czyli sushi maki. Niepokrojone rolki mogą poleżeć spokojnie w folii spożywczej nawet do następnego dnia.

poniedziałek, 30 maja 2016

Dlaczego młodzi uciekają do pracy za granicą.

Praktyki. Obowiązkowe w szkołach profilowanych, z których odbycia uczeń dostaje ocenę. 
Nie mam pojęcia, czy tylko niektórzy mają pecha czy to ogólnie panująca norma w PL.
Szkoła wysyła uczniów na praktyki - albo załatwia im miesięczny staż w jednej z firm, która współpracuje ze szkołą albo uczeń szuka sobie sam firmy, która zgodzi się go przyjąć na takie praktyki. Szkoła płaci takiemu zakładowi pracy za to, że ich uczeń odbywa tam praktyki. Niby brzmi pięknie... aż do tego miejsca.

Jak wygląda rzeczywistość.
Uczeń przez miesiąc czasu PRACUJE jako DARMOWY pracownik na rzecz zakładu pracy. Nie uczy się tam niczego i często wykonuje prace niezwiązane z profilem nauczania szkoły. Mało tego - właściciel firmy widzi takiego ucznia 2-3 razy na miesiąc bo nie ma czasu na to, by zainteresować się tym, co naprawdę robi przyjęty uczeń. A uczeń robi to, co każe mu kierownik. Najczęściej robi najgorszą robotę a majster stoi i "nadzoruje" pracę ucznia popędzając go przy tym. Uczeń nie ma żadnej motywacji, bo nie dostaje za swój wysiłek złamanego grosza. Robi to co mu każą, bo inaczej grozi mu to, że nie zaliczy praktyk.
Najbardziej zadowolony z takiej rzeczywistości jest właściciel firmy który ma przez miesiąc darmowego pracownika, za którego nie musi płacić ZUSU, któremu nie płaci za robotę a dodatkowo otrzymuje od szkoły ucznia pieniądze za to, że zapewnia uczniowi praktyki. Zarobek niezły: 4 praktykantów pracujących za frajer przez miesiąc + pieniądze z men za przyjęcie uczniów. Nic tylko brać frajerów co miesiąc i cisnąć ile się da.

Nikt nie sprawdza tego, w jakich warunkach i na jakich zasadach odbywają się owe praktyki.

Dzisiaj syn wrócił z takich praktyk - ostatni dzień, bo jak usłyszał rano "jak zrobicie 5 mieszkań (położenie instalacji elektrycznej) to wam zaliczę i jutro już nie musicie przychodzić". I nawet po zrobieniu tych instalacji (za których właściciel firmy oczywiście nie zapłacił) syn usłyszał, że to w sumie łaska, że otrzyma jakąś ocenę.

Nikt nie sprawdza, czy dane firmy mają zezwolenie i papiery na to, by przyjmować uczniów. Jeśli macie swoje pociechy w szkołach profilowanych, gdzie wymagane są praktyki to sprawdźcie koniecznie na jakich zasadach te praktyki się odbywają.

Znany jest przypadek, gdzie babsko prowadzące restaurację trzymała na praktyce uczennicę ze szkoły gastronomicznej i dziewucha ganiała z mopem, szczotką do zamiatania, myła okna, odśnieżała itp a jedyną czynnością związaną z gastronomią było obieranie ziemniaków. Sama praktykantka powiedziała, że nie ma szans się czegokolwiek nauczyć jako przyszły kucharz, ale właścicielka restauracji trzymała dziewuchę, bo dostawała niezłe pieniądze od men z tytułu praktyk.

Smutne jest to, że młody człowiek na dzieńdobry czuje, że jest JEBANY na konkretne pieniądze i że właściciel ma w dupie co tak naprawdę uczeń wyniesie z tych praktyk. Zero motywacji, bo o jakiej motywacji może być mowa, skoro nie ma nawet "Dzięki chłopaku, że pomagałeś przez miesiąc" a zamiast tego słyszy "ja tu znam masę firm, ciebie nikt nie przyjmie do pracy". Żenada.

niedziela, 29 maja 2016

Pieskie życie w gorącym mieście.

Końcówka maja jeśli chodzi o temperatury daje wszystkim w kość. Ludzie kupują w ilościach hurtowych zgrzewki wody. Poniekąd nie rozumiem tej maniery, bo woda w kranach w Olsztynie nadaje się do picia i nie wymaga nawet przegotowania, ale jak ktoś lubi taszczyć kilogramy tego, co ogólnodostępne w kranie to jego sprawa. 
Mieszkam w takim rejonie miasta, w którym znajdują się w sumie 4 duże hipermarkety oraz kilka mniejszych sklepów. Kolejki do kasy - rzecz do obejrzenia w każdej godzinie otwarcia tychże sklepów, masochiści mogą nawet wziąć bezpośredni udział i dołączyć do kolejkowiczów. Tendencja panuje taka, że na kilka istniejących kas otwarta jest 1 (słownie: jedna) kasa i dopiero gdy kolejka zaczyna zakręcać i wić się między najbliższymi regałami to otwiera się nagle druga kasa w celu "rozładowania zatoru". Po dłuższej chwili jedna z kas jest znowu zamykana na czas dopóki kolejka do kasy nie osiągnie określonej długości.
A pod tymi sklepami - do każdej poręczy, do każdego słupka poprzywiązywane są psy, które mają za zadanie towarzyszyć państwu w pielgrzymce do sklepu. Ilość oczekujących pod sklepem psów jest niemal stała.
Pal sześć, jeśli akurat w tym miejscu panuje jakiś cień. Ale generalnie - te duże hipermarkety dbają o dużą ilość miejsc parkingowych a co za tym idzie - drzewa i krzewy nie są w tych miejscach mile widziane. A więc beton, kostka, upał jak cholera i psy na smyczach ziejące z gorąca, z językami zwisającymi do ziemi. 
W większości sklepów włączona jest klimatyzacja, więc kolejkowicze nie odczuwają gorąca, które czai się tuż za automatycznymi drzwiami sklepu.
Czy to naprawdę kosztuje dużo, by postawić chociaż jedno plastikowe wiadro z wodą, by oczekujące pod sklepem zwierzę mogło ugasić pragnienie? Nie musi być nowe i nie musi stać w miejscu gdzie drepczą ludzie, ale czy komuś ubędzie jak naleje do wiadra te kilka litrów wody dla czekających na betonowej pustyni zwierzaków?
Swoją drogą - nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy łączą pójście po zakupy z jednoczesnym wyprowadzaniem psa.  Ok, może nie wszyscy mają czas na poświęcenie 15 minut dla czworonoga ale tylko debile ciągną psy i zmuszają do czekania w pełnym słońcu, kiedy oni w klimatyzowanym sklepie grzecznie czekają do kasy by zapłacić za zgrzewki wody.

poniedziałek, 23 maja 2016

Komputerowa wiocha sklepowa.

Mieszkam w mieście wojewódzkim, ale to tylko urzędnicza rzeczywistość. Bo ta prawdziwa bliższa jest małemu miasteczku by nie powiedzieć wiosce.
Otóż w myśl staropolskiego porzekadła "szewc bez butów chodzi" mój komputer dawno nie miał rzetelnego czyszczenia. W końcu się zbuntował i zastrajkował.
Zaczęło się niewinnie - od dysku. Windows się mroził, zamulał, ogólnie przyjął postawę leniwca. Czas było chwycić byka za rogi i sprawdzić co się dzieje. Banalna sprawa - uszkodzony twardy dysk.
Zatem kupno dysku było nieuniknione. Za radą brata zaczęłam skłaniać się do zakupu SSD. Droższe ale szybsze. Nieco za małe ale dam radę.
Do SSD potrzebne są szyny, potocznie zwane "sankami", do których to montuje się dysk i umieszcza w obudowie. Jak już otwierać bebechy to wypadałoby przedmuchać zawartość pudła i posmarować świeżą pastą procesor, bo zaczął się grzać.
I tu nastąpiła konsternacja.
Okazało się, że w Olsztynie nie istnieje ani jeden sklep który oferował by sprzedaż od ręki: dysku SSD, "sanek" oraz pasty termoprzewodzącej. W "SL-Computer" mieli na stanie sanki i pastę, natomiast dysk "będzie na jutro". W "Systemie" również nie mieli poszukiwanego dysku na stanie, także z sankami mieli problem. Podobnie rzecz się miała w Komputronik'u. 
Ja rozumiem, że Olsztyn to wioska i sklepy nie chcą sobie mrozić pieniędzy na sprzęt, który miałby im zalegać na półkach, ale powinni mieć przynajmniej po 1-ej sztuce każdego z podzepołów tak, że klient szukający czegoś "od ręki" dostanie ten sprzęt. Nie pierwszy to raz, kiedy próbuję coś kupić i okazuje się, że specjalistyczne sklepy nie mają towaru na stanie. Zwykle kupuję różne rzeczy online, ale w przypadku dysków, zasilaczy, pamięci czyli tego, co trzeba kupić natychmiast jeśli padnie komputer czekanie do następnego dnia z modlitwą na ustach, by zamówiony sprzęt dotarł do sklepu brzmi po prostu słabo.
Pal sześć klawiaturę, myszkę, pendrive. Tymczasem sklepy komputerowe jakby w ogóle nie mają na uwadze potrzeb klienta i skupiają się na sprzedaży gotowych składaków bo na tym głównie opiera się ich zarobek. Sęk w tym, że jeśli miałabym kupować sprzęt w całości to wolę go kupić gdzie indziej, bo ceny są o 20-30% wyższe niż w hipermarketach z elektroniką.
Najlepszą ceną i naprawdę dobrym podejściem do klienta wykazał się sklep "EURO AGD". Wystarczyło sprawdzić, czy dysk mają na sklepie, zarezerwować go sobie i odebrać tego samego dnia. Można? Można. Cena była ok 50zł niższa niż u konkurencji, nawet jeśli chodzi o firmę, która "włącza niskie ceny".
Był kiedyś dobry sklep. Na Ratuszowej. Obsługa przyjemna, obeznana, potrafiąca doradzić. Rabaty dla stałych klientów i zazwyczaj poszukiwany sprzęt mieli do wzięcia od zaraz. Nie ma już tego sklepu. A szkoda.

Apropo's klawiatur i kabelków. Zaszłam ostatnio do jednego ze sklepów, która w swojej ofercie ma produkty Kruger&Matz. Poszukiwałam kabla jack-jack, który na stronie firmowej w sklepie producenta kosztuje 15zł. Ale wiadomo - czekanie na listonosza itp. Stąd i moja wizyta w owym sklepie. Za panem sprzedawcą wisi cała galeria różnych kabelków. Niestety - kabelek, o jaki mi chodziło kosztował 25zł. Pan był mocno zdziwiony jak powiedziałam, że dokładnie ten sam kabel stoi 15zł w sklepie producenta i nie widzę powodu, dla którego miałabym przepłacać prawie drugie tyle za ten sam produkt. Zapytałam czy mają chociaż klawiatury ultra-slime. Pan potwierdził po czym przynosi mi klawiaturę slime. Cóż, widać dla pana nie było różnicy pomiędzy ultra slime a slime.
Ultraslime mieli w Mediamarkt. Nie przepadam za sklepem, bo wbrew reklamom to jest sklep "dla idiotów" - przykręcone mocno ceny i generalnie straszliwa bieda. Ale poszukiwaną klawiaturę mieli. Co prawda na stronie online cena była niższa niż na sklepie ale cóż. bez klawiatury się nie da. Wzięłam - ostatnie, nieotwierane pudełko z samego końca półki (nauczona doświadczeniem, by nigdy nie brać pierwszego pudełka z przodu, które nagminnie macane jest przez klientów, którym coś z rąk wypada albo coś się połamie, wiecie, jak to w sklepie). Klawiatura zakupiona, leżała grzecznie w pudełku aż doprowadzę komputer do żywotności. Podpięłam i .... 4 klawisze nie działają. Zapakowałam, zawiozłam do sklepu, wymieniłam na inną (tu już nie bawiłam się w szukanie nieotwartych pudełek, po prostu poprosiłam o sprawdzenie, czy wszystkie klawisze pracują tak, jak powinny). Pracowały, więc zapakowałam w karton i wzięłam. 

Czekam, aż w tym wojewódzkim mieście pojawi się sklep z elektroniką z prawdziwego zdarzenia, gdzie zatrudnieni będą zorientowani sprzedawcy, gdzie sprzęt będzie tańszy i dostępny od ręki. Póki co - kupowanie części i podzespołów przyprawia o ból głowy.

niedziela, 15 maja 2016

Eurowizja 2016 - chyba pora zamykać ten żenujący pomysł.

Na Onecie wielki tytuł "Głosy telewidzów uratowały Michała Szpaka"... A ja o 0.30 parskałam śmiechem na widok "punktacji" przyznawanej przez państwa.

Eurowizja - polityka nadal rządzi.
W notowaniach jury Polak otrzymał przedostatnie miejsce (ostatnie zajęły Niemcy). Czyżby taki talent polskiego wokalisty odstawał dalece od poziomu pozostałych wykonawców, by otrzymać 7 pkt? Poziom był bardzo wyrównany, piosenki tak podobne do siebie, że śmiało można było je połączyć w całość.
Prawda jest taka że polski reprezentant wyglądał jak idiota - nieudolna wersja Jacka Sparrowa z kretyńskim wąsikiem "na Małysza" i w rozczochranej damskiej burzy loczków... I ten strój..... Prowadząca festiwal starała się grzecznie podsumować występ Michała "Nie wiem jaki jest kolor mojego życia, ale podoba mi się kolor twojej marynarki". Być może odpowiedzialnemu za wygląd i kostium podobała się Conchita i uznali, że Europa lubi wąsistych pajaców w obmierzłym ubranku - nie mam pojęcia. 
Natomiast nie zdziwiło mnie rozłożenie punktacji rozdawanych przez jury. Najlepiej odebraną piosenką uznano utwór wyśpiewany przez reprezentację Australii (tak tak, Eurovision i Australia), której to ekipa składała się głównie ze skośnookiej wokalistki i skośnookich osób towarzyszących. Cóż, najwidoczniej Australia miała gdzieś wybory piosenki w Eurowizji na tyle, że posłała ekipę z Tajlandii czy Wietnamu na paszportach australijskich. Poziom tegorocznego festiwalu był taki, że jak nie wiadomo na kogo głosować i nikogo nie urazić to lepiej oddać swój głos bezpiecznie - Australii. ( Serio, Australia ma cokolwiek wspólnego z Europą?)
Nie zdziwiło mnie poparcie dla Ukrainy - pod płaszczykiem muzycznego show kraje europejskie bezpiecznie mogły wyrazić swoje poparcie dla Ukrainy i zagrać na nosie Putinowi. 
Niskie notowania dla Polaka były pstryczkiem dla polskiego rządu, który rządzi krajem, gdzie łamie się prawa człowieka, ma się w pogardzie zalecenia kanclerz Merkel w sprawie imigrantów. Od kilku miesięcy trwa samosąd nad polskim prawem czy bezprawiem, mówi się o nacjonalizmie wśród Polaków i brakiem stabilizacji politycznej w Polsce. Bo naprawdę, poza nieszczęsnym wyglądem Michał nie odbiegał niczym od pozostałych by tak daleko pozostać w tyle. Pamiętne wystąpienie w Parlamencie Europejskim premier Beaty Szydło wszyscy pamiętamy. Represje jakie nam groziły ze strony Europy po braku akceptacji opinii Komisji Weneckiem mogły spowodować wykluczeniem z uczestnictwa w Eurowizji. Dla mnie osobiście spektakl, w którym pod przykrywką muzycznego show jest sposobem na zadeklarowania politycznych sympatii powinien dawno zostać zakończony i odłożony na półkę.

W notowaniach widzów wypadł o wiele lepiej, ale to już tylko kwestia tego, że Polaków jest w całej Europie na tyle dużo, że mogą zagłosować na rodaka a tym samym podreperować jego morale.
Jedynym artystą, który miał świetną piosenkę i dopasowane tło medialne był reprezentant Rosji. Nie to co Polak, którego tło było jakby na siłę wyjęte z potańcówki w remizie strażackiej i mrugające "what color is your life" to zdecydowanie za mało, by rzucić publiczność na kolana.
Konkluzja? Wystarczy pokrzyczeć coś by jury oceniło to wysoko w ramach poparcia (Ukraina). W przypadku głosów dla Michała Szpaka - ciesz się chłopie, ze polska emigracja zagłosowała na Ciebie mimo okropnego wizerunku a'la Jack Sparrow.


czwartek, 12 maja 2016

Skype wprowadza limity na przesył danych.

Jeden z popularniejszych komunikatorów internetowych Skype coraz bardziej zaczyna doprowadzać mnie do furii. Początkowo były to niemal aktualizacje programu - zwłaszcza dla wersji systemu Android, ale również i wersje komputerowe co chwilę miały kolejne update do pobrania. 

Dla kogo Panie, te zmiany?
Pojawiły się nowe dodatkowe funkcje, z których starzy użytkownicy raczej nie korzystają - ogromny zbiór emoji może być fascynującym elementem tego komunikatora dla małolatów, jednak umówmy się, że młodzi internetowi surferzy nie sięgają po Skype, jeśli mają możliwość komunikowania się na FB czy Snapchacie.
Skype z założenia miał być prostą aplikacją komunikacyjną pozwalającą na rozmowy audiovideo oraz na pisemne komunikowanie się. Tymczasem obecny właściciel komunikatora zaczyna przerabiać przyjazny program w zagracony kombajn, którego funkcje są mało przydatne. Emoji dla użytkowników w wieku 30+? Srsly?

Cięcie? Przegięcie.
Jednocześnie z pojawieniem się ostatniej aktualizacji Skype ma zablokowaną możliwość przesyłania danych powyżej 100MB. Przy próbie przesyłania pliku pojawia się informacja o przekroczeniu tychże 100MB a z dodatkowych informacji wynika, że Skype proponuje używanie One Drive. Na stronie Skype czytamy:

Udostępnianie plików w Skypie

Ciągle wprowadzamy usprawnienia w Skypie, aby wszystko po prostu działało bez względu na to, gdzie jesteś i co robisz. Teraz udostępnianie zdjęć, plików i nie tylko znajomym i rodzinie w Skypie jest o wiele łatwiejsze.

Każdy typ pliku udostępniany w Skypie jest synchronizowany na wszystkich urządzeniach. Oznacza to, że jeśli udostępnisz element w Skypie na komputerze będzie on też dostępny do pobrania na urządzeniu przenośnym i odwrotnie.

Jeśli z jakiegoś powodu utracisz połączenie w Skypie, transfer plików zostanie automatycznie wstrzymany i wznowiony po odzyskaniu połączenia.

Pamiętaj:
  • Istnieje 30-dniowy limit dotyczący udostępnionego pliku w konwersacji. Po upłynięciu 30-dni plik nie będzie już dostępny, a zamiast niego widoczna będzie miniatura z komunikatem „plik niedostępny”.
  • Limit rozmiaru udostępnianych plików wynosi 100 MB. Jeśli spróbujesz wysłać zbyt duży plik, zostanie wyświetlony błąd „Nie wysłano — Rozmiar pliku przekracza 100 MB."
Czy znasz już usługę OneDrive? Jeśli chcesz przesłać plik większy niż 100 MB, możesz go udostępnić znajomym i rodzinie przy użyciu usługi OneDrive — naszego bezpiecznego i niezawodnego magazynu w chmurze. Dowiedz się więcej.

Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji Skype'a, zawsze upewnij się, że używasz najnowszej wersji Skype'a.


W skrócie - "udoskonalamy co chwilę tak, by ograniczyć Ci wszelkie możliwość przesyłania dużych plików, skorzystaj z naszego niezawodnego magazynu w chmurze, bo przy okazji sprawdzimy sobie co ty tam przesyłasz swoim znajomym".

Chyba czas rozejrzeć się za innymi rozwiązaniami i zachęcić swoich znajomych do korzystania z komunikatorów, gdzie nadal panuje swoboda i nikt nie ustala limitów.

piątek, 6 maja 2016

Poczta Polska vs InPost w trosce o klienta

Dzisiaj o ofercie Poczty Polskiej oraz InPostu.

Szybko, szybciej, ekspresowo.
W dobie ogólnodostępnego Internetu listonosz teoretycznie powinien mieć mniej listów do roznoszenia. Wszak szybciej jest wysłać emaila czy SMSa. Wydawać więc mogłoby się, że PP z uwagi na mniejszą ilość listów powinna sobie radzić z dostarczaniem przesyłek w krótszym czasie. I generalnie daje radę. Czasami nawet zaskakuje - bywa, że paczka posłana z Krakowa do Olsztyna idzie krócej niż paczka z Olsztyna do Warszawy. Nie wiem, jak to funkcjonuje w mniejszych miastach, być może jest podobnie - nie mam rozeznania. Jest natomiast kilka sprawdzonych patentów, które mają znaczny wpływ na czas podróży przesyłki lub na koszty przesłania paczki.
Zauważyłam, że aby paczka trafiła szybciej trzeba ją wysłać w danym dniu do pewnej godziny. A żeby tak się stało wystarczy przejść się do najbliższej placówki Poczty Polskiej i zapytać o której przyjeżdża samochód zabierający przesyłki - jeżeli najbliższa placówka PP jest osiedlową to zwykle odbiór przesyłek następuje 2 razy dziennie. W przypadku oddziału PP z którego korzystam jest to 12.00 i 18.00 - wtedy zabierane są przesyłki do budynku PP przy dworcu i stamtąd moje przesyłki ruszają w świat. Jeżeli zależy mi, by przesyłka trafiła szybko do adresata muszę dostarczyć przesyłkę do godziny 12.00 i wtedy mam pewność, że wyjdzie ona z sortowni jeszcze tego samego dnia. Jeśli się spóźnię, to paczka będzie czekała na poczcie aż do 18.00 i jest wysokie prawdopodobieństwo, że do pociągu trafi dopiero następnego dnia. Jeżeli paczkę zaniosę po 18.00 to będzie ona leżakowała na stanie aż do następnego dnia do godz. 12.00.
Patent dotyczący oszczędności dotyczy głównie przesyłek zagranicznych. Otóż jeżeli przesyłka waży do 2kg to można pokusić się o wysłanie jako listu. I tu zaskoczenie - wcale nie musi być to zapakowane w kopertę! Jeżeli wysyłamy coś, co nie zmieści się w kopertę to można zapakować to w karton ale nadać jako list. Oszczędność spora.

W przypadku InPostu koszty są niewielkie, zwłaszcza jeżeli przesyłka ma odpowiednie rozmiary i wagę. InPost wyróżnia się także jedną, może dla niektórych nieistotną sprawą, ale czasami przydaje się tym, którzy zapomnieli o mijającym czasie i muszą czekać do otwarcia PP aż do następnego dnia. InPost daje możliwość odbioru przesyłki nawet ciemną nocą po północy. Jedyny minus to to, że trzeba się osobiście pofatygować do punktu z paczkomatem, ale to chyba niewielka różnica, bo listonosz (w przypadku PP) też nie przytarga paczki do drzwi a jedynie zostawi awizo. Tak czy siak - trzeba wtedy ubrać buty i drałować po odbiór przesyłki - czy na PP czy do paczkomatu - czasami nie robi to wielkiej różnicy.

Na przeciw klientowi.
Na pewno znajomy jest wszystkim obrazek: pani w okienku przed monitorem komputera, za nią wystawione rozmiary kopert, znaczków, pod ręką druki do wypełniania, obok stojak z kartkami z okazji różnych świąt i uroczystości. Super. Gdyby nie jedna rzecz. Poczta Polska wychodząc naprzeciw klientowi zamieniła się w swoisty kiosk Ruchu, gdzie poza nadaniem listu czy paczki możemy nabyć aktualną gazetę codzienną, książeczkę dla dziecka do malowania, długopisy i flamastry różnej maści, encyklopedię zdrowia, vademecum z przepisami siostry Pelagii (ciasteczka i desery tudzież ryby i grzyby po polsku), ręczniki papierowe, chusteczki higieniczne, słowem brakuje jeszcze asortymentu papierosów i butelek z piwem. Nieważne, że zaraz obok można to wszystko nabyć w punkcie Kolportera czy w spożywczym. Zastanawiam się, czy Poczta Polska musi kupczyć takimi rzeczami, by pani w okienku nie nudziła się i czy to rzeczywiście jest w trosce o klienta? Podkreślę - klienta poczty, czyli człowieka, który przyszedł załatwić konkretną rzecz - odebrać przesyłkę, bo listonosz zostawił awizo, nadać list, kupić koperty czy znaczki. Nie przyszedł na zakupy. Stoi w kolejce (na 4 okienka otwarte tylko 2), przestępuje z nogi na nogę, śpieszy się. Przed nim stoi kilka pań, które wpadły dokonać przelew i kupić kopertę na listy a przy okazji niemal każda z nich poprosi o gazetę, kolorowy tygodnik z programem TV, może do tego kalendarz ścienny ale nie ten w kotki, może ma pani jakiś z krajobrazami, ale brzydkie, no nic, może będą inne za miesiąc, a jeszcze mi pani pokaże jakieś karty z powinszowaniem imienin, bo te na stojaku to takie nie bardzo. A czas mija. Acha, to jeszcze 4 znaczki na listy i może ma pani takie flamastry co to ostatnio kupowałam dla wnuczka, acha, nie ma, to może jakieś inne mi pani pokaże, a co u córki, zdała ten egzamin, i jeszcze złociutka poproszę o notesik jakiś mały. A czas mija. Kolejka stoi, bo URZĄD Poczty Polskiej zamienił się w bazar, sklep, stoisko z artykułami piśmienniczymi i księgarnię jednocześnie.
Tymczasem InPost... Na przeciw klientowi. "Twoja paczka czeka na Ciebie w paczkomacie. Odbierz przesyłkę w ciągu 7 godzin i odbierz kod na darmowego audiobooka.
Poszłam, odebrałam. Audiobooka pobrałam i jestem zadowoloną klientką.

środa, 4 maja 2016

Darmowe filmy czyli jak IPLA manipuluje w reklamach.

Korzystam od czasu do czasu z aplikacji IPLA. Mam kilka ulubionych seriali i programów rozrywkowych, które wolę obejrzeć w aplikacji niż np. w telewizorze. O co szum robię? A o to, że od kilku tygodni widzę reklamy na których IPLA informuje, że można sobie oglądać za darmo, więc warto sobie zainstalować IPLA i cieszyć się z programów. SUPER. I może dałabym się nabrać jako ktoś, kto nigdy IPLA nie miał na swoim komputerze ale że mam i korzystam sukcesywnie tak uważam, że reklamowana oferta jest po prostu robieniem ludzi w balona.

Brak uaktualnień oferty.
Wszystko by było super, gdyby nie fakt, że masa programów rozrywkowych jak również seriali, które w telewizji dorobiły się 2 czy 3 sezonu na IPLA nadal jest niedostępne. Ot, takie "Przygarnij mnie" (program o adopcji psów) na IPLA jest tylko pod postacią odcinków z pierwszego sezonu. Podobnie ma się sprawa z niektórymi serialami. Szanowni administratorzy i zawiadowcy contentem aplikacji, naprawdę ciężko raz na tydzień uaktualnić ofertę? Odnoszę wrażenie, że jedynymi uaktualnieniami na czasie są obdarowywane programy typu "Top chef" czy "Hells kitchen", bo to są sztandarowe programy w Polsacie. Pozostałe produkcje rozrywkowe są dodawane naprawdę wybiórczo i według bliżej nieokreślonego klucza.

Czekaj tatka latka.
Sporo programów i seriali działa na zasadzie, że można sobie obejrzeć najnowszy odcinek tylko jeśli zapłaci się za dostęp do tej opcji. I o ile można się pogodzić z faktem, że "chcesz szybko to płać" tak kompletnie bez sensu jest trzymanie najnowszego odcinka jako płatnego przez 2 tygodnie! Rozumiem, że trzeba trzepać kasę, ale naprawdę ktoś z zawiadujących Polsatem myśli, że znajdą się tacy desperaci, którzy zapłacą za najnowszy odcinek i trzeba przeciągać ten stan jak długo się da?

Kasa za stare filmy.
Poważnie! Stare produkcje filmowe, oklepane tytuły nadal są dostępne w aplikacji tylko odpłatnie. Darmowe są te, których nawet skąpy Szkot nie będzie chciał obejrzeć, nawet jeśli mu się za to zapłaci.

Po reklamie - popsuło się
Zanim po Internecie zaczęła krążyć reklama IPLA przynajmniej najnowsze odcinki, które są dodawane w aplikacji były zdejmowane z opcji płatnej po tygodniu. Po wejściu reklamy oferta padła na pysk, a ktoś kto tym zawiaduje najprawdopodobniej uważa, że dzięki temu zarobi więcej. Szanujcie klientów do jasnej niepodległej!

Alternatywa dla IPLA
Jeśli ktoś chce obejrzeć najnowsze filmy i seriale i nie złościć się na brak aktualnej oferty powinien zacząć korzystać z innych aplikacji umożliwiających oglądanie ulubionych produkcji. począwszy od VOD do zalukaj itp. - z pewnością będzie bardziej ustatysfakcjonowany niż pozostając wiernym IPLA.