Kliknij


piątek, 15 stycznia 2016

Hejt dla Youtuberów, dla których brak contentu to też content.

Hejt w Internecie. Brak tolerancji. Zero krytyki, bo każdy robi coś super. Taka jest tendencja.

Od kilku lat słowa "hejt, hejter" są traktowane negatywnie i równoznaczne z trollingiem. Tymczasem hejt to nic innego jak krytyka. I nawet jeśli podana rzeczowo i podparta argumentami to zwykle odbiorcy tej krytyki zaczynają swoją obronę swoich poczynań w stylu "Stop hejterom!" Zauważalny jest brak odporności na negatywne feedbacki i albo całkowite ich olewanie albo odparcie podobnym hejtem, który niestety nie ma żadnych podstaw. 
Brak samokrytycyzmu wobec samych siebie poniekąd jest pozytywnym zjawiskiem (asertywność itp.) ale jeżeli kanał na Youtube sięga powoli dna i puka w te dno od spodu to już przestaje być zabawne. Można oczywiście przyjąć zasadę "nie podoba Ci się, nie oglądaj", ale przykre jest to, że osoba, która otrzymuje negatywny komentarz nadal tkwi w głębokim przekonaniu, iż to co robi znajdzie odbiorcę. I znajduje takiego. Rozrasta się na Youtube zjawisko kanałów - główne vlogerów, którzy mają za szczyt honoru przedstawiać innym każdy dzień swojego miałkiego życia. Kupowanie ciuchów, kosmetyków, pokazywanie houli, bieganie z kamerą po sklepach, konsumpcjonizm małego człowieka, który nie ma innych zainteresowań jak kupowanie (często za "hajs z Youtuba").
Bardzo mało jest kanałów, które niosą w sobie jakiś content. Mało jest kanałów, w których treści każdego odcinka są przemyślane, zawierają w sobie jakieś przesłanie. Odnoszę wrażenie i nie jestem w tym osamotniona, że duża część Youtuberów robi filmy "byle co, byle zrobić, zamieścić, łapać suba i łapki w górę". Oczywiście Youtube nie likwiduje takich filmów ale czy sami zainteresowani nie widzą tego co produkują? Przykre, że zasłaniają się rzekomymi atakami hejterów i nawołują do zaprzestania tego typu krytyki. 

Świetnym przykładem był czat przy livestream WOŚP w ostatnią niedzielę. Na słowa czatowiczów "kiedy Owsiak przedstawi dokumenty rozliczeń o które pytał sąd" moderator czata pisał "Stophejt", reszta niepoinformowanych w temacie - głównie zapalonych małolatów podejmowała inicjatywę i "hejterzy" zostali zakrzyczani. Szkoda, bo w końcu internet chlubi się wolnością słowa a społeczność ma prawo do informacji prawdziwych a nie tych "moderowanych".

Kanały godne uwagi ze względu na zawartość treści, poziom merytoryczny oraz jakość produkcji:

Kanał Włodka Markowicza
Kanał Karola Paciorka - KWTW
Kanał Arleny Witt - Po cudzemu
Kanał Pauliny - Mówiąc inaczej
Kanał Radka Kotarskiego - Polimaty
Kanał emcekwadrat
Kanał Naukowy Bełkot
Kanał  Ewy Red Lipstick Monster
Kanał Karoliny Ziętek Makeup Artist
Kanał Czajnikowy.pl - dobra herbata
Kanał muzyczny Zagrywka - Jak zagrać...
Wywiady z ciekawymi ludźmi prowadzą:

Kanał Duży w maluchu
Kanał 20m2 Łukasza Jakóbiaka

Kanałów nie zawierających żadnej sensownej zawartości, nie posiadających żadnej merytoryki, ociekających infantylnością, płytkich i płaskich - nie zamierzam reklamować. Ot, taki hejt dla was :)





czwartek, 14 stycznia 2016

Matura to nie była bzdura

Matura to bzdura.
Jest taki kanał na YT, w którym prowadzący zadają podstawowe pytania na podstawie wiedzy szkół średnich. Obejrzenie już kilku odcinków wyjaśnia dlaczego z programów telewizyjnych zniknęły takie teleturnieje jak "Milion w rozumie", "Wielka Gra" itp. W dzisiejszych czasach prawdopodobnie zabrakłoby chętnych bądź większość chętnych nie zakwalifikowałaby się w przedbiegach.
Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszych szkołach następuje systematyczne odmóżdżanie młodzieży. Może dlatego triumfują programy około rozrywkowe typu "Perfekcyjna Pani Domu", "Piekielny Hotel" czy inne tego typu twory, za którymi stoi wielkie ZERO.

Kiedyś (dawno dawno temu, jak jeszcze chodziłam do podstawówki) człowiek uczył się w 8 letniej szkole, w której czuł się zupełnie inaczej niż dzisiaj młodzież mogłaby uważać. Po pierwsze - chodziło się 5 lat z tymi samymi kolegami i koleżankami do jednej klasy, gdzie wychowawca był guru o niepodważalnym autorytecie, który znał swoich uczniów na wylot i potrafił odpowiednio ich ukierunkować na naukę i  (samo)dyscyplinę. Uczeń natomiast wiedział na ile może sobie pozwolić w stosunku do danego nauczyciela. 5 lat wspólnego bytowania w murach szkoły zacieśniało relacje nie tylko z rówieśnikami ale i z kadrą pedagogiczną. Żaden z uczniów nie miał odwagi rzucić bluzgiem w kierunku belfra, o zakładaniu kosza na śmieci na głowę nie wspominając. Był szacunek dla pracy nauczyciela, logiczne i jasne zasady funkcjonowania w szkole wypracowywane przez 5 lat tworzyły człowieka lat 14- 15 na tyle dojrzałego, by móc świadomie zdecydować o kierunku swojej dalszej edukacji. I nawet jeśli do wymarzonej szkoły się nie dostał to miał otwartą furtkę, by startować do niej jeszcze 2 razy. Były egzaminy wstępne w szkołach średnich i każdy miał szansę na zdanie egzaminu.
Powstanie sztucznego tworu jakim są gimnazja zrobiło wielką krzywdę - zarówno dla nauczycieli jak i dla samych uczniów.
Cyrk rozpoczynały egzaminy sprawdzające w szkołach podstawowych - jeszcze nie obligujące do niczego. Kuriozalne natomiast stały się egzaminy gimnazjalne, które zamknęły raz na zawsze możliwość wyboru wymarzonej szkoły.
1 klasa gimnazjum to próba ujednolicenia wiadomości uczniów, którzy przyszli z różnych szkół podstawowych. Taka powtórka materiału, oswajanie się uczniów z nowym miejscem, nowymi nauczycielami, nowymi zasadami zajmuje pierwsze pół roku nauki w gimnazjum. 2 klasa to nadganianie z programem, który powinien być zrealizowany według starych zasad w 7 klasie szkoły podstawowej. Natomiast klasa 3 to powtarzanie materiału z przeładowanej klasy drugiej oraz przygotowanie do egzaminu gimnazjalnego. Być może ktoś uzna, że to dobry sposób, bo egzamin ten dotyczy osób o rok starszych od 8 klasistów. 
Haczyk tkwi w sposobie oceniania - oceniają jacyś nauczyciele z innego miasta, gminy itp. Oceniają tylko to co widzą - bez wchodzenia w szczegóły na jakim poziomie przyswajania wiedzy jest dziecko. Ot - zamiast znajomego imienia i nazwiska ucznia jakiś numerek i obcy belfer, który ocenia tylko to co widzi. Krzywdzące. Ale jeszcze bardziej krzywdzące są PUNKTY, które otrzymuje się za ten egzamin. Punkty, które nie ulegają zmianie a tym samym zamykają raz i na zawsze ewentualną próbę dostania się do wymarzonej szkoły. Lepsze licea, technika, szkoły profilowe zwykle stawiają tk wysoko poprzeczkę, że zdobywca niskiej ilości punktów nie ma szans na jakąkolwiek poprawę wyniku i zostaje mu co najwyżej szkoła zawodowa. I to jeszcze nie koniec katastrofy.
Kiedyś był system umożliwiający uczniowi szkoły zawodowej dalszą naukę w technikum i zdobycia wykształcenia technicznego z maturą. Od kilku lat ten zapis został zmieniony - dzieci, które dostały się do zawodówki mają szlaban na jakąkolwiek naukę dalszą w technikum. Jedyną możliwością otrzymania matury jest ukończenie liceum wieczorowego. Zamiast wykwalifikowanego młodego technika z 3 letnią praktyką zawodową dziecko otrzymuje wykształcenie średnie ogólne, które na rynku pracy niewiele mu daje. Samo posiadanie matury dzisiaj już nie wystarcza, by otrzymać sensowną ofertę pracy. 
Clue tych wszystkich cudów nauczania sprowadza się do tego, co możemy zauważyć we wspomnianym programie "Matura to bzdura" - rzeszę niedouczonych kretynów, którzy oczekują, że ktokolwiek ich zatrudni na odpowiedzialnym stanowisku za Bóg wie jakie wynagrodzenie. Tumanom nie pozostaje nic innego jak wyjechać na zmywak do Anglii czy Irlandii i wrócić po kilku latach z opanowanym jako tako pinglish language i doświadczeniem zawodowym równym obsłudze zmywarki do naczyń u Hindusa w Londynie.

Padają spostrzeżenia pt "gimnazja są już tyle lat, coś już zostało przerobione, szkoda to znowu niszczyć i wracać do starego". A ja zadaję inne pytanie : "Po co nadal uskuteczniać coś, co od początku było poronionym pomysłem?"